Droga, która prowadzi nad kunowski wodospad jeszcze kilkadziesiąt lat temu wyglądała zupełnie inaczej. Mnóstwo było tu pól uprawnych, każdy chciał bowiem uprawiać nawet najmniejszy skrawek ziemi. Wąska, zarośnięta tarniną i krzewami dróżka, stanowiła kiedyś szeroki pas ziemi, którym wyprowadzano krowy, kozy, owce na pobliskie pastwiska. Każde nawet najmniejsze poletko, wąwóz, czy polana miały swoją nazwę, te w pamięci mieszkańców Kunowa, przetrwały do dziś.
– Tą drogą jeździłem konno. Ile tu się zboża zwoziło do domu. Mieliśmy parę hektarów. Wszystko robiło się wtedy konno. Wiązało się takie duże snopki, a teraz tutaj mało kto jeździ. Po deszczu droga była często w kiepskim stanie, zdarzało się, że tonęły w błocie fury. Czasami nie można było przepędzić tędy zwierząt, a warto wspomnieć, że w każdym domu była wtedy krowa. Wszystko było uprawiane. A tutaj, było pole kowala i stąd nazwa „Kowala Górka”. Dziś ten teren jest zarośnięty, to prawdziwa dżungla, ciężko uwierzyć, że kiedyś można było tędy przejechać, a i plon zebrać – wspomina Stanisław Szumliński.
Dodaje, że jako mały chłopiec bawił się, ukrywając się za skarpami, w chowanego. Przypomina również, że ok. 60 lat temu wraz z koleżankami i kolegami ówczesnej piątej klasy szkoły podstawowej. sadził drzewa wzdłuż drogi. Świerki i modrzewie przetrwały, dziś stanowią schronienie dla leśnych zwierząt i ptactwa.
– Ten teren nie był aż tak zarośnięty, a wszystko przez to, że wypasano tu zwierzęta gospodarskie. Można tu było spotkać mnóstwo kóz, krowy, barany i owce. Stąd też i nazwa „Prosięcy Dół”. Tędy się też jeździło ze zbożem, z plonami. Tu było tak wąsko, że jak chciało się jechać, to trzeba było krzyczeć, czy nikt nie nadjeżdża z naprzeciwka. Mieściła się tylko jedna furmanka. A teraz wszystko zarosło. Dawnym szlakiem wozów chodzą dziś sarny, dziki i lisy – mówi Stanisław Szumliński.
Nieopodal jest kilka poletek, ułożonych w formie kaskad. To właśnie tutaj kilkadziesiąt lat temu najmłodsi mieszkańcy Kunowa trenowali… skoki narciarskie.
– Tu mieliśmy skocznię. Skakaliśmy na nartach. Góra jest stroma, choć dziś już tego nie widać, wszystko jest bowiem zarośnięte. Siedemnaście metrów skakałem. Tam wychodziliśmy na górę i „rura do przodu”. Lądowało się na polu. Nie bałem się. Nikt się z nas nie bał. To była świetna zabawa. Niestety dziś na terenie tym spotkać można sporo porozrzucanych śmieci. Przykre, że wciąż nie mamy tej kultury, żeby w lesie nie pozostawiać po sobie bałaganu i śmietnika – mówi Stanisław Szumliński.
Droga nad kunowski wodospad wiedzie malowniczymi wąwozami. W skarpach swoje gniazda zakładają żołny. Te kolorowe ptaki do Polski przylatują z dalekiej Afryki. Pisklęta wykluwają się na początku lipca, a młode opuszczają norę w pierwszej połowie sierpnia. Ptak chroniony jest Konwencją Berneńską, Konwencja Bońską, a także wpisany jest do Polskiej Czerwonej Księgi Zwierząt.
– Po deszczu te skarpy nie raz się obsuwały. Tu każdy kawałek w latach 60-tych był uprawiany ręcznie, kosami. Kto miał kosiarkę czy żniwiarkę, to był rarytas. I tak docieramy do „Możnika”, w glinianej skarpie jest tam taka mała jaskinia, ktoś kiedyś mówił, że ukrywał się tam partyzant. Tak naprawdę dziś nie wiadomo skąd się wzięła ta nazwa. Bo teren nie był urodzajny, zamożni ludzie też tu nie mieszkali. Zbocza były z czystej gliny, były wykaszane. A zaraz niedaleko jest „Sroczy Dołek”, w nim spotkać można było sroki. Nasza koleżanka Hania miała tutaj swoje pole. Jej tato uprawiał je konno. Każdy wykorzystywał nawet najmniejszy skrawek ziemi. Była bieda i głód. Ludzie potrafili docenić to, co mają – wspomina Stanisław Szumliński.
„Sroczy Dołek” łączył się z „Cegielnią”. 40 lat temu na tym terenie odnaleziono kilka cegieł, stąd nazwa.
– Tam znajdowało się moje pole i tam jeden z panów, tylko dziś już nie pamiętam, czy był to pan Kwiatkowski, czy Kowalski, ręcznie wypalał cegły. Pamiętam, że ta była taka gręba i piec do wypalania. Cegły były, tylko trzeba by było się tam jakoś dostać.
A kawałek dalej znajdowało się „Jacka Piekło”. To stromy teren. Dziś ciężko uwierzyć, że ktoś mógł go uprawiać. Kiedyś pole uprawiane było przy pomocy konia.
– W pobliskiej skarpie swoje gniazdo miała rodzina sów. Jako mali chłopcy podglądaliśmy ich życie, jak dorastają, uczą się fruwać – wspomina.
Dziś nie ma już sów, są tylko gniazda żołny. Teren jest dla nich idealny. Cisza, spokój, brak odgłosów urządzeń rolniczych.
– Przed „Przymiarkowym Dołem”, gdzie znajduje się kunowski wodospad, było miejsce, na zboczu, w którym mieszkał szewc, jest tam taka skała „Kamień”. Przed wojną mieszkał tu pan Kałuża. Wszystko robił, co było potrzebne: buty, uprzęże dla koni. Do niedawna była tam taka szczelina, ale niestety po deszczu się zapadła – wyjaśnia Stanisław Szumliński.
Do wodospadu prowadzi droga miejscami porośniętą skrzypem. Drzewa stanowią niezwykły baldachim i schronienie przed upałem. Miejsce wygląda jak przeniesione z „Alicji w Krainie Czarów” lub „Opowieści z Narnii”.
– Za wodospadem na kamieniu był zegar słoneczny. Gdy paśliśmy krowy często na niego patrzyliśmy. Dziś niestety niewiele już widać. Kiedyś płynęła po nim woda – tłumaczy Stanisław Szumliński.
Anna Fidos, która we Wspólnocie Ziemi Kunowa pełni funkcję skarbnika wspomina:
– Tutaj, nad wodospadem pasłam ze Stasiem krowy. Jedna z nich spadła z wodospadu. Nic jej nie było, a była pięć miesięcy cielna. A taka niedobra była, że jak paśliśmy razem krowy, bardzo bodła, raz zabiła nawet jałówkę, bo się jej nie spodobała – mówi Anna Fidos.
Tuż za wodospadem znajduje się „Wroni Dół” , a z niego wchodzi się w „Wilczy Dół”. Kiedyś podobno pojawiały się tam wilki. Ostatni jest „Stoczkowy Dół”, z którego wypływały kiedyś trzy źródła, a później biegnie już droga na Prawęcin.
– Przyroda, ptaki, a wiosną to są tu ptasie koncerty. Czego chcieć więcej – pyta Stanisław Szumliński.
Teren ten jest ważny dla Anny Fidos, która podkreśla, że nie tylko warto, ale trzeba zachować go dla przyszłych pokoleń.
– Mój wnuczek z Warszawy powiedział do mnie tak: „bardzo kocham Kunów i Góry Świętokrzyskie, kocham moją babcię, a najbardziej to jej zalewajkę” – podsumowuje.
Jak już informowaliśmy Gmina Kunów wraz ze Spółką Ziemi Wspólnoty Miasta Kunowa chcą ochronić teren, na którym swoje siedliska mają m.in żołny przed niekontrolowanym ruchem turystycznym. Wspólnota wyraziła chęć przekazania należącej do nich ziemi na rzecz gminy. Jednak zanim to nastąpi gmina podjęła już działania, aby ochronić kunowski wodospad. Jeśli zdecydują tak radni miejscy jeszcze w tym roku stanie się pomnikiem przyrody.
– Przygotowaliśmy projekt uchwały o uznaniu wodospadu za pomnik przyrody. Jeśli tak się stanie miejsce to będzie podlegało szczególnej ochronie. Wszelkie prace w obrębie wodospadu będą wymagały uzgodnienia z gminą. Będzie musiał być zachowany aktualny wygląd wodospadu. Nie będzie można czynić żadnych naruszeń co do krajobrazu. Równolegle prowadzone są procedury związane z przejęciem terenów od Wspólnoty. Ponieważ ma ona osobowość prawną niezbędna jest z ich strony stosowana uchwała, która zezwoli na darowanie tych nieruchomości na rzecz gminy. Dopiero taka uchwała pozwoli na podjęcie kolejnych kroków. Cieszę się, że razem ze Wspólnota kierujemy się dobrem tego miejsca, że chcemy zachować je dla przyszłych pokoleń – podsumowuje Lech Łodej, burmistrz miasta i gminy w Kunowie.
Czytaj także:
Galeria fot. Łukasz Grudniewski/naOSTRO.info