Gdy filiżanka ciepłej kawy wywołuje uśmiech na ich twarzach, a wspólne dyskusje na temat technik tworzenia świątecznych stroików, zamieniają się w towarzyskie pogawędki, ostrowieccy bezdomni nie wyglądają na osoby, którym powinęła się noga. Po niektórych nie widać bezdomności. Jak mówią, nie maja jej wypisanej na czole. Każdy z nich ma za sobą inną życiową drogę. Jedni załamali się po starcie bliskiej osoby, inni zamiast rodziny wybrali pracę, a gdy uświadomili sobie, że nie był to najlepszy wybór – było już za późno. Część z nich omamił alkohol, który z przyjaciela stał się łańcuchem u szyi, ciągnących ich ku dnu nałogu. Wiedzą jak smakuje zimno i pachnie samotność. Opluwani, wyszydzani, upokarzani przez społeczeństwo muszą toczyć walkę nie tylko ze sobą, ze swoimi nałogami, ale obrazem, jaki na ich temat ma społeczeństwo. Przypominają jednak, że bezdomność może zdarzyć się każdemu bez względu na wiek, płeć, wykształcenie, czy zajmowane stanowisko. Niewiele jest też osób, które wyciągają do nich rękę z pomocą.
Jak zauważa Damian Głuszyński, organizator społeczności lokalnej w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Ostrowcu Św., wciąż trzeba walczyć ze stereotypem osoby bezdomnej.
– Niekoniecznie są to osoby nadużywające alkoholu, a tragedia, może dotknąć każdego z nas – wyjaśnia.
Dopóki mamy dach nad głową na świat patrzymy z zupełnie innej perspektywy. Dopiero, gdy go stracimy zaczynamy łapać chwile, gdy choć przez moment jest nam ciepło, czy na głowę nie pada nam śnieg lub deszcz. Okazją do ogrzania się, wspólnych rozmów, a przy okazji wykorzystania swoich zdolności są warsztaty, podczas których osoby bezdomne mogą zaprezentować swoje umiejętności i zdolności, jak zorganizowane wczoraj w ramach projektu Akcja aktywizacja wydarzenie – I Ty możesz zostać Świętym Mikołajem, podczas którego osoby bezdomne wykonywały świąteczne stroiki.
To także szansa na rozmowę o tym, jak traktowane i postrzegane są osoby bezdomne w Ostrowcu Św.
– Nasze życie do łatwych nie należy. Ciężka sprawa. Bywa lekko i przyjemnie, ale tylko chwilami. Człowiek normalnie kładzie się spać w czystej pościeli i tego nie docenia. Gdy się to straci, to właśnie wtedy się to docenia. Sam się załamałem, a społeczeństwo dawało mi tylko pretekst do tego zachowania. Warsztaty pozwalają się nam zintegrować. Nie jestem choć przez chwilę sam. Mam dach nad głową – wyjaśnia Jarosław, bezdomny od 14 lat.
Przyznaje, że w jego przypadku zaczęło się od odtrącenia przez rodzinę. Teraz zdarza mu się pomieszkiwać w pustostanach. Wierzy jednak, że jego życie odmieni się na lepsze.
Są też i takie osoby jak bezdomny od dwóch i pół roku – Marek, które załamały się po tragedii rodzinnej.
– Mnie do bezdomności doprowadziła tragedia rodzinna, bo dwa i pół roku temu mój syn pod wpływem środków wspomagających, tzw. dopalaczy, popełnił samobójstwo. Załamałem się. Porzuciłem mieszkanie, poszedłem w alkohol. Dopiero życzliwi ludzie, których spotkałem, dzięki którym znajduje się dzisiaj tu gdzie jestem, mi pomogli – wyjaśnia. Tłumaczy, że w noclegowni mieszka dopiero od kilku dni. Wcześniej włóczył się po pustostanach.
– Zaczynam wracać do normalności. W ubiegłą niedzielę miałem taką sytuację, będąc na targu, bo tam można się było choć przez chwilę ogrzać, dwie panie rozmawiały, ja siedziałem na ławce, czytałem książkę. Przypadkowo usłyszałem rozmowę, jednej z nich zepsuł się suwak przy kurtce. Podszedłem do nich bezinteresownie. Niczego od nich nie chciałem. Powiedziałem tylko tak: Przepraszam panie, chciałem tylko… a jedna z pań, nie czekając aż dokończę zdanie spojrzała na mnie i powiedziała: Nie mamy pieniędzy. Wytłumaczyłem jej, że nie chcę pieniędzy. Chciałem tylko pokierować je w miejsce, gdzie mogą naprawić suwak. Minęło parę chwil i ta osoba, która mnie zaatakowała, zwróciła się z powrotem do mnie: Przepraszam pana, że zachowałam się tak niegrzecznie. Życzę panu miłego dnia – tłumaczy, że jako osoba bezdomna często narażony jest na ataki słowne, ale zapewnia też, że nie można generalizować. Zdaje sobie sprawę, że zawsze znajdą się osoby, które będą patrzeć na bezdomnych złym okiem.
Zapytany o to, co jest najtrudniejszego w bezdomności bez zastanowienia odpowiada:
– Samotność. Najgorsze jest to, że nie ma się do kogo odezwać. Jedynym przyjacielem wtedy jest alkohol, albo inne używki. Ale nie każdy tak musi robić. Po prostu trzeba mieć samozaparcie i po prostu myśleć nie tylko o dniu dzisiejszym, tylko o tym, co będzie jutro – wyjaśnia.
Wspomina także, że przez wiele lat był harcerzem, jestem nauczony spać pod namiotem, pod gołym niebem. Noclegi w slamsach, czy w pustostanach, też nie są dla niego żadną nowością. Przyznaje, że najtrudniejszy jest okres przedświąteczny. To wyjątkowo smutny czas dla osób pozbawionych domu i najbliższej rodziny.
– To bardzo przykry czas. Podejrzewam, że większą część świąt spędzę na ulicy Długiej, bo tam mam groby wszystkich swoich najbliższych. Tam leży moja mama, mój ojciec, tam jest mój syn. A dalsza rodzina wyparła się mnie. Po prostu nie interesuje ich mój los. Nie interesują się co robię, jak żyję, czy mam co jeść, czy nie mam co jeść. Mają mnie gdzieś. Mają swoje życie, mają swoje domy – tłumaczy.
Marek, bezdomny od dwóch i pół roku
Podejrzewam, że większą część świąt spędzę na ulicy Długiej, bo tam mam groby wszystkich swoich najbliższych. Tam leży moja mama, mój ojciec, tam jest mój syn.
Dodaje, że bezdomnie nie potrzebują wiele, proszą tylko o to, żeby dać im szansę.
– Dać nam szansę, żebyśmy mieli pracę, tak jak tutaj Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wyciągnął do nas rękę i nam pomógł, że mamy takie warunki, jak tutaj na warsztatach, że mamy kawę, mamy ciastko, mamy zajęcie. Nie włóczymy się po knajpach, nie stoimy pod sklepami żebrząc o tych parę groszy, to jest ważne. Ważne jest to, że są ludzie, są instytucje, które potrafią zrozumieć, że nie wolno człowieka skreślać, że nie każdy jest na straconej pozycji – dodaje.
Zdaje sobie sprawę, że społeczeństwo wciąż utożsamia osoby bezdomne z lenistwem.
– Nie mamy kciuków obydwu dłoni skierowanych w prawą stronę. Mamy ręce normalne, sprawne. Są przecież ludzie, którzy pomimo niepełnosprawności potrafią dokonywać rzeczy wielkich i radzą sobie. Przez cztery lata mieszkałem z osobą chorą na stwardnienie rozsiane. I też potrafiłem pomóc takiej osobie. Dawałem rade – wspomina.
Marzy, aby mógł jeszcze usiąść przy wigilijnym stole wspólnie ze swoją rodziną.
– Zaśpiewać kolędy, otoczyć się ludźmi bliskimi, iść na Pasterkę, siąść przy choince, tak jak robiłem to w dzieciństwie – podsumowuje.
Bezdomny od dwóch lat Jacek, z pomocy ostrowickiej noclegowni korzysta od pół roku.
– Życie się układało bardzo fajnie. Byłem w Niemczech 18 lat. Niestety sytuacja rodzinna spowodowała, że znalazłem się tu gdzie jestem. Jest ciężko, nasze polskie społeczeństwo nie jest przygotowane na przyjęcie i akceptację osób bezdomnych. Bezdomny to pijak, obibok, złodziej. Nie wypieram się, bo jakaś część prawdy w tym jest, ale nie wolno generalizować – mówi i dodaje, że noclegownia stała się jego drugim domem. Jest ciepło, są prysznice, jest gdzie się umyć.
– Przychodzimy na te warsztaty, bo człowiek chce się czuć potrzebny na tym świecie. Inaczej jest odtrącony. Są i tacy, którzy wybierają samotność. Śpią w pustostanach, ruinach. To jest ich wybór.
W mojej bezdomności najgorsze jest to, że straciłem córkę, żonę, straciłem rodzinę. Dążę do tego, żeby to może kiedyś odzyskać. Nie mamy rozwodu, ale marzę, aby było jak kiedyś. Teraz wychodzę o godzinie 8.00, przychodzę na 16.00. Cały dzień chodzić po mieście. Co to za życie? Gdy będzie minus 20 stopni gdzie mamy się podziać? W niedzielę nie ma się gdzie ogrzać. Sklepy są pozamykane. W galeriach nie jesteśmy mile widziani. To jest dla nas tragedia. Nasza osobista tragedia– podsumowuje. Przyznaje także, że w lecie zdarzało się, że spał na dworze.
Wierzy, że oprócz są jeszcze ludzie, którzy potrafią podzielić się z bezdomnymi tym, co mają.
– Kolega spał w pustostanie, przyszła pani, zupełnie obca osoba, dała mu ubranie, nakarmiła. Dała parę złotych. Niestety są to rzadkie przypadki. Wydaje mi się, że na Zachodzie jest większa świadomość i inne podejście społeczeństwa do bezdomnych, a przynajmniej tej części społeczeństwa, której się udało. Jedni przegonią bezdomnych, drudzy pomogą. Marzę, żeby siąść z córką przy wigilijnym stole. Córka skończyła w tej chwili studia na Uniwersytecie Jagiellońskim – wyjaśnia.
Przypomina także, że każdy może zostać osobą bezdomną.
– Wiem to po swoim przypadku. Człowiek nie miał czasu. Miał dużo pieniędzy. To prawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Nie ma ich jest źle, jest za dużo, też nie jest dobrze. Stało się tak, jak się stało. Każdego może czekać bezdomność – kwituje.
Swoim drugim domem noclegownię nazywa Marian.
– Nie jestem całkowicie bezdomny, przebywam w noclegowni, którą traktuje jak dom. Do Ostrowca Świętokrzyskiego przyjechałem w latach 80-tych z żoną z Łodzi z małymi dziećmi. Pracowałem dla KSZO. Parę razy z rzędu zdobyłem mistrza Kielc, reprezentowałem KSZO na mistrzostwach Polski parokrotnie. Było bardzo fajnie. Zajmowałem się młodzieżą, trampkarzami. Taka była przeszłość – wspomina.
Przyznaje, że ze spotkania na spotkanie jest ich coraz więcej.
– Ludzie zaczynają myśleć, że nie wiadomo co nas w życiu spotka. Nie mam napisanego na czole, że jestem bezdomny. I nie muszę. Tym bardziej, że mam gdzie się ogarnąć. Trzeba odróżnić bezdomnych śpiących po śmietnikach, pustostanach i to jest problem. Brakuje lokum. Część bezdomnych też pomocy nie chce. Inni nie chcą przyjąć warunków i zasad, których przestrzegać trzeba w noclegowni – dodaje.
Jerzy, bezdomny z 19-letnim stażem cieszy się, że pomimo trudności, z którymi muszą się zmagać i krzywdzącymi stereotypami cieszy się, że są osoby, które za nimi stoją i nie boją się wyciągać pomocnej dłoni.
– W moim przypadku winowajcą był alkohol. Awantury w domu. Rodzina się mnie wyparła. Matka do tej pory się do mnie nie odzywa, chociaż od 15 lat już nie piję i staram się swoją przeszłość zostawić za sobą. Będąc bezdomny założyłem nową rodzinę, ale i tutaj nie udało się. Moja konkubina zaczęła pić. Odebrano mi dzieci, straciłem je – wspomina.
Teraz jego największym marzeniem jest to, aby je odzyskać. Codziennie musi mierzyć się z szarą rzeczywistością.
– Gdy się piło, zakładało się różowe okulary i ten świat wyglądał zupełnie inaczej. Teraz gdy nie piję widzę świat inaczej. Przestałem pić będąc w noclegowni. Choć to co straciłem już nie wróci. Czasu też nie cofnę – dodaje.
Marzenia też ma takie jak inni bezdomni – wspólna Wigilia z dziećmi w domu pachnącym choinką…