Dom Małgorzaty i Leszka Opiołów przypomina azyl dla zwierząt. A najciekawsze są opowieści o zwierzętach, które mieszkały pod ich dachem. Jedne tylko przez chwilę zatrzymywały się w ich przytulnych, bezpiecznych progach, inne gościły lub goszczą zdecydowanie dłużej. Z odwiedzin każdego z nietypowych gości pozostały wspomnienia utrwalone na fotografiach. Kot przytulający się do psa, rodzinka jeży, która za nocleg upodobała sobie łazienkę, czy papuga, którą wraz z klatką wyrzucono z domu.
– Kiedyś moi rodzice mieli kaczkę i kurę. Byłem wtedy bardzo mały. Pamiętam, że ten nietypowy duet spacerował sobie po ogródku. Kaczka bardzo „pilnowała” tę kurę. Razem się wychowywały więc były bardzo ze sobą związane. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem taką przyjaźń pomiędzy zwierzętami – wspomina Leszek Opioła.
Rodzinny dom Małgorzaty Opioły pełen był zwierząt, a to za sprawą jej taty, który ratując je przed śmiercią, chore i ranne, przynosił do domu.
– Mam tę miłość do zwierząt właśnie po nim. Naszym pierwszym wspólnym zwierzęciem, jakie mieliśmy z Leszkiem, był kot. U męża w domu nie było zwierząt. Mogły być, ale pod warunkiem, że mieszkały na podwórku. Dla mnie było to niezrozumiałe, na szczęście z biegiem czasu sytuacja się zmieniła. Zamieszkały z nami Kleksik i Cezar, dwa podrzucone przez kogoś koty. Zresztą tych podrzuconych zwierząt mieliśmy zdecydowanie więcej – mówi Małgorzata Opioła.
Kilkanaście lat temu do ich domu trafiła papuga nimfa.
– Podrzucił ją ktoś, do zakładu, w którym pracował Leszek. Jego koledzy z pracy wiedzieli, że prowadzimy taki dom, w którym zawsze jest miejsce dla zwierząt – tłumaczy Małgorzata Opioła.
A Leszek Opioła dodaje:
– Była klatka i jedzenie dla papugi. A najciekawsze było to, że jej klatka w całości zakryta była tkaniną. Na początku nie do końca wiedziałem dlaczego, ale później sami to odkryliśmy. Prawdopodobnie jej pierwsi właściciele musieli jej bardzo dokuczać. Być może było to związane z puszczaniem przy niej bardzo głośnej muzyki. Przez pierwszy rok nie można było do niej dojść. Gdy tylko odsłanialiśmy jej klatkę, darła się niesamowicie. Grające radio, a nawet dzwonek do drzwi powodowały u niej straszną panikę. Gdy była zakryta tkaniną, była cicho, gdy się ją zdejmowało – krzyczała – wspomina Leszek Opioła.
Tłumaczy, że po tych kilkunastu latach, gdy papużka stała się już częścią ich rodziny, bardzo się zresocjalizowała. Nauczyła się powtarzać niektóre melodie. Gdy ma dobry humor i odpowiada jej gość, który odwiedzi dom państwa Opiołów, lubi pochwalić się tym, czego się nauczyła.
– Nie wiedzieliśmy o tym, że potrafi śpiewać i odtworzyć usłyszaną melodię, dopiero, gdy kiedyś Małgorzata zagwizdała na naszego psa, wołając go do domu, nasza papużka się odezwała. Później, gdy Małgosia grała na keyboardzie, papuga zaczęła powtarzać melodie. Czasami wita też w ten sposób naszych gości, pod warunkiem, że się jej spodobają – śmieje się Leszek Opioła.
W ich domu swego czasu pomieszkiwała też rodzina jeży, choć jako pierwsza trafiła do nich tylko Tula. Jak się później okazało, spodziewała się potomstwa.
– Kiedyś na jakimś spotkaniu towarzyskim powiedzieliśmy, że mamy już tyle zwierzątek, że chcielibyśmy mieć jeszcze rodzinę jeżyków. Nie trzeba było długo czekać. Pewnego późnego wieczoru do naszych drzwi zadzwonił dzwonek. W drzwiach stała znajoma z wiaderkiem w rękach, a w nim leżał jeżyk. Początkowo nie wiedziałam jak go zabrać. Przełożyłam go więc z wiaderka do wiaderka i zamknęłam w łazience. Rano patrzę, a jeż chodzi po całej łazience, jakby to był jego dom. Drugiego dnia, gdy przyjechałam do domu po pracy, zaglądam do łazienki, a tam raz w jedną, raz w drugą stronę drepta Tula, bardzo zaniepokojona. A obok dwa maleństwa, jej dzieci. Wyglądały jak małe połóweczki orzeszka włoskiego – wspomina Małgorzata Opioła.
Jeżyki otrzymały imiona – większy Grombuś, mniejszy – Iskierka. Mieszkały w pudełeczku wypełnionym gazetami i ligniną.
– Cudowne były momenty, gdy robiliśmy im kąpiele. W kuchni na podłodze stawialiśmy miskę z wodą. Leszek odpowiedzialny był za kąpiel jeżyków, ja byłam „osuszaczem”. Sceny karmienia były niesamowite. Tula układała się na boku, wtedy wyglądała jak płaski beret. Później zastanawialiśmy się co im dać jeść, więc karmiliśmy je karmą dla kotów. Był też czas, gdy walczyły z Kleksem, naszym psem, o kości. Wchodziły mu w miskę z jedzeniem, zabierały kość, a potem ją obgryzały. Tula była bardzo mądra, wypatrzyła sobie miejsce pod kaloryferem. Wszystkie ulotki reklamowe, jakie znalazła w domu darła na małe kawałeczki i wyściełała sobie nimi legowisko. Chodziły po całym domu. Bardzo lubiła siedzieć u Leszka w pokoju. Szła tuż przy dywanie i spała za wersalką, a sapała przy tym niemiłosiernie. Wtedy odkryliśmy, że nieprawdą jest, że jeżyk tupie. Wprost przeciwnie są bardzo cichymi zwierzątkami – mówi Małgorzata Opioła.
Dodaje, że gdy małe jeżyki podrosły, większy z nich – Grombuś, zaczął dokuczać – Iskierce. Potrafiły też psocić wspólnie.
– Nauczyły się odsuwać drzwi od kabiny prysznicowej i wtedy robiły bałagan we wszystkich butelkach, jakie się tam znajdowały. Dopiero Leszek zrobił zabezpieczenie i przestały. Drapały w drzwi, gdy chciały wychodzić. To są cudowne stworzonka, ludzie mogą się od nich dużo nauczyć – tłumaczy Małgorzata Opioła.
Gdy jeże podrosły zamieszkały w ogrodzie. Do dyspozycji miały drewniany domek, podzielony na dwie części.
– Musieliśmy podzielić ten domek na dwie części, bo Grombuś dokuczał Iskierce. Cofał się, rozpędzał i z całej siły i uderzał w Iskierkę. Podobnie traktował Tulę, dlatego zabraliśmy ją do domu. Ostatecznie wszystkie jeżyki wróciły na wolność. Trochę igiełek po nich mam na pamiątkę w słoiku. Domek dla jeży został. Jest już nowy lokator i będzie w nim spał przez całą zimę. Obudzi się na wiosnę – mówi Małgorzata Opioła.
W domu były też… inkubatory dla kotów.
– Zbliżały się święta majowe. Trzeba było szybko posprzątać, ale co wychodziłam na balkon słyszałam, że gdzieś w pobliżu przeraźliwie miauczą koty. Początkowo nic jednak nie widziałam. Dopiero po chwili zobaczyłam, że u sąsiada pod oknem siedzi kilkanaście kotów i patrzą w jakiś punkt. Okazało się, że na oknie zawieszony za łapkę wisiał mały kotek, który później otrzymał od nas imię Gutka. Zadzwoniliśmy do sąsiada. Wpadłam do jego domu, nie pytając o pozwolenie i zaczęłam ratować to maleństwo. Pierwsze dni świąteczne karmiłam ją na zmianę z córką Edytą. Później, gdy wróciła do szkoły, obowiązki spadły na mnie. Kilka razy w nocy musiałam wstawać i karmić to małe kociątko strzykawką. Raz byłam tak zmęczona, że nie wstałam na czas. Mało nie skończyło się to tragedią dla Gutki. Na szczęście udało się ją uratować. Aby pomóc mi w obowiązkach Leszek przygotował inkubator dla kota. Wzięliśmy zwykłe pudełko, Edyta dała swój najlepszy kocyk, podłączyliśmy grzałkę i ten mały kotek spał w takim naszym domowym inkubatorze – wspomina Małgorzata Opioła.
Podkreśla, że kotów w ich domu zawsze było dużo. Teraz prym wiedzie Zefirek. Król całego gospodarstwa.
– Z Zefirkiem wiąże się też ciekaw historia. Pojechaliśmy po Edytę, wracając z nią, wstąpiliśmy do sklepu, a tam pod śmietnikiem stały dwa kotki. To były Tola i Zefirek. Edyta i ja „piałyśmy z zachwytu”, a Leszek mówi: „nie, dwóch nie możemy wziąć, możemy wziąć jednego”. Oczywiście w naszym przypadku było to niemożliwe, zabraliśmy więc dwa koty. Przynieśliśmy je do domu. Siedziały obok siebie. Przez pewien czas Edyta zabierała ze sobą do Poznania, Zefirka. Był bardzo grzeczny, ale dramat rozłąki przeżywała Tola. Niestety gdy Edyta wracała z Zefirem, koty się nie pamiętały. Na szczęście tak się sytuacja zmieniła, że Zefirek jest znów u nas w domu. Koty mają różne charaktery. Zefir to straszna zadziora, bije inne koty. Tol, nawet jak jej Zefir nic nie robi, już się drze. Zefir uwielbia trawę żubrową, ostatnio stał się też amatorem kawy. Rozmawia z nami w swoim kocim języku – tłumaczy Małgorzata Opioła i dodaje, że jej męża upodobała sobie bardzo Tola. Uwielbia się do niego przytulać.
– Tak, Tola ciągle za mną przylatuje. Gdy zobaczy, że schodzę na dół po schodach, leci za mną, żebym wziął ją na ręce. Śmieję się, że tak samo robiła nasza córka, gdy była mała – mówi Leszek Opioła.
Zarówno on, jak i jego małżonka przyznają, że dziś nie wyobrażają sobie domu bez zwierząt.
– Ja sobie nigdy nie wyobrażał życia bez zwierząt. Mówi się, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, chociaż te nasze, ludzkim głosem nigdy nie przemówiły. Zefir wydaje tyle dźwięków, że czasami jesteśmy zdziwieni. Przemawia przecudnie. Gutka jest niemą kotką, ale przy ulubionych potrawach, gdy staje przy miseczce, wydaje taki niski dźwięk, jakby ktoś nie wiedział, to by się przestraszył. Przy mnie mruczy i myślę, że podobnie jak ja ją, ona mnie też bardzo lubi. Wiem, że mogę się do niej przytulić trzy razy, za czwartym dostanę pazurem. Najważniejsze, to bez względu na to skąd pochodzą i jakie są, czy maja rodowód, czy też nie, to szanować te nasze zwierzaki, a one oddadzą nam swoją miłość podwójnie – podsumowuje Małgorzata Opioła.