– Mieszkaliśmy przy ulicy Sandomierskiej w Ćmielowie, ten dom jeszcze istnieje, ale nie pamiętam jego numeru. Znajduje się po prawej stronie, gdy jedzie się na Ożarów, a po lewej stronie jeśli chodzi o wylot na dworzec kolejowy. Dom wybudowany był w 1938 roku przez pana Kurkiewicza. Był w Ameryce, trochę tam pieniędzy zarobił, przyjechał do Ćmielowa i ten dom wybudował. To taki bliźniak, pamiętam, że od frontu miał ganek półokrągły, a wyjścia były dwa: na prawo i na lewo. Pan Kurkiewicz miał bowiem dwoje dzieci i to z myślą o nich wybudował ten dom – wspomina Rajmund Palimąka.
Dodaje, że Ćmielów, który zapamiętał ze swojego dzieciństwa różnił się od tego współczesnego. To co rzucało się w oczy to zwarta zabudowa. Pomiędzy ulicami Sandomierską, a Długą znajdowała się dzielnica Żydowska.
– Niektóre z tych domów stoją tam do dziś. Żydzi zajmowali się handlem i skupem. Z żydowskimi dziećmi chodziłem do szkoły podstawowej. Nawet mój kolega z ławki był Żydem, kolegowaliśmy się – mówi Rajmund Palimąka.
Zanim jednak jego rodzice przenieśli się do Ćmielowa, mieszkali w Brzóstowej. Tato pana Rajmunda pracował bowiem u księcia Bogdana Druckiego-Lubeckiego.
– Tego, który wybudował dwór w Małachowie. Mój ojciec był zatrudniony przy tej budowie. W swojej kolekcji mam fotografię księcia Bogdana. To był bardzo ciekawy człowiek. Był bardzo przewidujący, do tego stopnia, że wszystkie majątki rozparcelował przed wojną. Wszyscy się dziwili dlaczego jaśnie pan to robił, a on przeczuwał złe czasy. Swoje pieniądze ulokował w Anglii. Ostatni majątek jaki sprzedawał to była Brzóstowa, aktualnie w gminie Ćmielów. W Brzóstowej był pałac, taki sam bliźniak, jaki jest w tej chwili jeszcze w Rudzie Kościelnej. Ojciec pomagał mu parcelować te majątki. Arystokracja w tamtych czasach lubiła się lekko jąkać i zacinać. Mówił: „panie Władysławie, to wszystko diabli wezmą”. I tak się niestety stało – mówi Rajmund Palimąką.
Dziś wiele rzeczy owianych jest tajemnicą. Niestety ojciec pana Rajmunda zmarł, gdy ten miał 19 lat, zabierając ze sobą wiele nieopowiedzianych historii.
Gdy 1 września 1939 roku wybuchła wojna ludność Ćmielowa nie odczuwała strachu.
– Jeszcze wtedy tego nie odczuliśmy. Szkoły zostały zamknięte i my już do tej szkoły nie wróciliśmy. Bawiliśmy się w domu m.in. w żołnierzyki. W sobotę była cisza, w niedzielę szliśmy z rodzicami do kościoła ulicą Sandomierską, a tam na wysokości Piasków Brzóstowskich, nad lasem krążył samolot, ale to tak bardzo wysoko. Latał, robił koła, dziwne to było. To był samolot niemiecki. Być może trochę się bał, ponieważ na stacji kolejowej były transporty wojska. Gdyby się zbliżył zostałby ostrzelany. W końcu jednak zrzucił pierwszą bombę na Piaski Brzóstowskie w pobliżu zbiornika Topiołki. Oczywiście to była frajda dla młodych, popędzili do tego leja, żeby zobaczyć co ta bomba zrobiła. Na szczęście nie zniszczyła żadnego domu. Ludzie zbierali odłamki na pamiątkę. Nie było jeszcze wtedy paniki. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że II Wojna Światowa będzie inna niż ta pierwsza. Dorosłe pokolenie miało doświadczenie zupełnie innej wojny. Tam powiedzmy front się zmieniał, przychodziła armia za armią: pruska, austriacka, rosyjska, a ludzie jak sobie żyli, tak żyli – wyjaśnia Rajmund Palimąka.
Niestety szybko przekonali się, że ta wojna będzie inna.
– Ponieważ szkoły nie było, leżałem w domu w piżamie. Tato był w pracy, mama poszła na zakupy. Nagle słyszę samolot, gdzieś bardzo blisko. Mija chwila i słychać wybuchy. Okropne wybuchy, aż się trząsł cały dom. Musiał te bomby zrzucić bardzo blisko od torów i stacji kolejowej. Ze strachu w piżamie wylecieliśmy na dwór. Gdzie uciekać? Na Gawroniec. To był punkt, z którego było najlepiej widać, a poza tym jak najdalej wybuchów. Trzeba przyznać, że wówczas samoloty nie atakowały ludności cywilnej, tych, którzy uciekali, tylko cele strategiczne: tory kolejowe, gdzie stały transporty wojskowe. One się nie poddawały, ostrzeliwały samoloty. Wszystko to widzieliśmy. Najpierw rozbity został jeden budynek na stacji kolejowej, a drugi się zachował, za chwilę jednak wybuchł wielki pożar w stronę Bodzechowa, za torami. Tam tuż przed wojna budowana gazociąg. Bomba zamiast torów, upadła tuż obok, przebiła gazociąg, spowodowała wielki pożar, który palił się kilka godzin – tłumaczy.
Po latach wydaje mu się, że nalot mógł mieć miejsce o godzinie 9.00. O tej porze jechała bowiem poczta – dorożką wynajętą przez pocztę.
– Poczmistrz też uciekał przed niebezpieczeństwem, dostarczał bowiem listy na stację kolejową. Pamiętam, że wtedy dziwiłem się dlaczego ucieka. Miał taki duży pistolet. Zastanawiałem się dlaczego go nie użyje i nie zestrzeli tych samolotów. Jak to dziecko – mówi Rajmund Palimąka.
Dodaje, że w Ćmielowie mieszkał do wiosny 1940 roku, wówczas jego rodzice zdecydowali o przeprowadzce do Radkowa w powiecie włoszczowskim, gdzie znajdowało się gospodarstwo rolne jego dziadków. Sytuacja była wówczas bardzo trudna, brakowało pracy, a produkty żywnościowe były bardzo drogie.
– Gdy grunty należące do księcia zostały rozparcelowane, to nie mieliśmy gdzie mieszkać, Ojciec wynajął mieszkanie przy Sandomierskiej. Byliśmy pierwszymi lokatorami w tym mieszkanku. Było nowiutkie, ale bardzo drogie. Przed wojną płaciliśmy 40 zł miesięcznie za czynsz, a płaca nauczyciela wynosiła niecałe 200 zł za miesiąc. Dlatego musieliśmy się przeprowadzić i tym samym zakończyła się moja przygoda z Ćmielowem – wspomina Rajmund Palimąka.
Swoją małżonkę poślubił, gdy miał 20 lat. Pobrali się w Częstochowie. Dochowali się czwórki dzieci. Do Ćmielowa wrócił dopiero w 1980 roku.
– Wziąłem mamę i przyjechaliśmy do Ćmielowa. Tato już nie żył. Zawsze wspominała z sentymentem to miasteczko. Dobrze się jej tam żyło. Poszliśmy do mieszkania, które wynajmowaliśmy. Spotkaliśmy tam jeszcze starych znajomych. Przywitaliśmy się serdecznie, po 40 latach wciąż o sobie nie zapomnieliśmy. Później byłem tam już tylko przejazdem. Marzę, aby kiedyś zobaczyć jeszcze ten dom, w którym spędziłem swoje dzieciństwo – mówi.
Z wykształcenia jest ichtiologiem. Liceum ukończył w 1949 roku. Miał możliwość pracy w rybactwie z tym, że na ziemiach zachodnich i tam miał zamiar się przenieść. Jak podkreśla mnóstwo było tam niezagospodarowanych stawów i jezior.
– Pojechałem jednak do Warszawy, do ministerstwa. Byłem tam tydzień po tym, jak oddano do użytku trasę WZ. Warszawa była jednym wielkim rumowiskiem, przerażającym rumowiskiem. Tam były same gruzy. Spotkałem kilku rdzennych warszawiaków, którzy chwalili się, że Warszawa żyje i będzie żyć. I tak też się stało – wspomina.
Niestety telegram od matki: „przyjeżdżajcie natychmiast ojciec ciężko chory” wszystko zmienił w jego życiu.
– Uzgodniliśmy, że z Krakowa przyjadę do Sędziszowa, a następnie 20 kilometrów przejdę piechotą do domu. Była zima. Padał zmarznięty deszcz. Do Radkowa wybrałem się o 15.00. Przeszedłem ok 6 km i zrobiło się ciemno, i wtedy wiedziałem tylko, że polna droga ma mnie wyprowadzić na skraj lasu. Gdy zrobiło się ciemno chciałem wracać. Wystraszyłem się. Niestety zabłądziłam. To był pierwszy wielki strach w moim życiu. Nagle zobaczyłem światełko. Już wiedziałem, że ktoś tam musi mieszkać. Nie pomyliłem się. Powiedzieli mi, że miałem wielkie szczęście od Boga, bo tam gdzie szedłem przez pola były kamieniołomy, gdzie kamień wydobywano na głębokość ok. 10, 20 metrów. Na drugi dzień dotarłem do domu. Okazało się, że ojciec nie jest chory, tylko został aresztowany z powodu pomówień. Mama została w domu sama z całym gospodarstwem na głowie i moją malutką dwuletnią siostrzyczką. Musiałem jej pomóc – tłumaczy Rajmund Palimąka.
Ojciec pana Rajmunda skazany został na karę śmierci, jednak po złożonym przez rodzinę odwołaniu, karę tę zamieniono na długoletnie więzienie. Niestety po kilku miesiącach pobytu w więzieniu zmarł, nie doczekał wolności.
Rajmund Palimąka pracował także jako nauczyciel w szkole podstawowej, a następnie w państwowym gospodarstwie rybackim. Studia inżynieryjne zrobił z rolnictwa, a magisterskie z ekonomii rolnictwa. Z doświadczenia jest zaś… „złotą rączką” Sam wybudował rodzinny dom, którzy wymarzyła sobie jego żona.
Zapytany o to, które czasy były według niego lepsze, te z telegramami, czy te z sms-ami odpowiada:
– Sms-ów nie wysyłam. Ja wolę zatelefonować, usłyszeć kogoś. Przeczytam sms-a, ale nie odpowiadam. Po prostu dzwonię – podsumowuje.
Galeria fot. Marzena Gołębiowska/naOSTRO.info