Tragiczne wydarzenia sprzed 80 lat doskonale pamięta Mirosław Heba, aktualnie mieszkaniec Jastkowa, ale urodził się, mieszkał i przeżył pacyfikację w Buszkowicach.Miał wówczas siedem lat.
– Były dwie pacyfikacje Buszkowic. Pierwsza wydarzyła się 16 listopada 1943 roku. Niemcy przyjechali o świcie. Pogoda była dżdżysta, tak jak dzisiaj. Otoczyli wieś, nikt się nie spodziewał. Chodzili po wsi, po domach i wszystkich mężczyzn w różnym wieku zabierali do szkoły. Dziś już tego budynku nie ma. Wtedy była to szkoła czteroklasowa. Mieli listę 18 osób. Później wszystko wskazywało na to, że lista sporządzona została przez jakiś konfidentów – wspomina Mirosław Heba.
18 mieszkańców zostało aresztowanych i wywiezionych do Ostrowca Św. do siedziby gestapo. 19 listopada w Sandomierzu pod ratuszem w publicznej egzekucji rozstrzelano zostało dwóch mężczyzn z tej listy.
– Bez sądu, bez niczego. Wśród tych osób był mój ojciec – Bronisław Heba, mój sąsiad – Jan Wrona. Trzy osoby wywieziono do Oświęcimia, z czego dwie nie wróciły, zostały zamordowane. Z tej 18 część wywieziono do Niemiec, część wzięto na przymusowe roboty do kopalni w Miłkowie. Przez dłuższy czas tam ciężko pracowali. Dwie osoby zaginęły bez wieści. Do dziś nie wiadomo w jakich okolicznościach straciły życie. Po wsi krążyła taka pogłoska, że Niemcy przyjadą jeszcze raz. Spalą wieś, zniszczą wszystko. Po raz drugi Niemcy zajechali do wsi 8 grudnia 1943 roku. Mieszkańcy ich zauważyli. Zaczęli uciekać, starzy, młodzi, dzieci. Niestety patrole były w pobliżu. Zaczęli strzelać z karabinów maszynowych do tych ludzi. Między innymi i ja uciekałem. Miałem wtedy 7 lat – tłumaczy Mirosław Heba.
Dodaje, że podczas drugiej pacyfikacji zginęły cztery osoby. Nie tylko od strzałów, ale i ran zadanych bagnetami.
– Trzy osoby były ranne. Jednego młodego chłopaka schwytali żywego. Był członkiem Batalionów Chłopskich. Rozstrzelali go w publicznej egzekucji w Lesie Kleczanowskim. Po takich dwóch strasznych pacyfikacjach, to we wsi był strach, tragedia. Mojego trzy lata starszego brata mama szukała trzy dni, zanim go znalazła. Trauma była ogromna. Jak można było żyć po takich wydarzeniach? Ojca już nie było, bo był rozstrzelany. Ciągłe zagrożenie śmiercią. Matka nas wyprowadziła do dalszej rodziny do Bidzin na jakiś czas, bo nie było wiadomo, co będzie jutro. Po jakimś czasie, to wszystko się uspokoiło. Niemcy przyjeżdżali jednak co jakiś czas. Pamiętam taką sytuację, jak byli w domu z bratem, mamy i siostry nie było. Przyszli gestapowcy, albo żandarmi i pytali się, gdzie jest ojciec. A mama zapowiedziała nam wcześniej, że jak kiedykolwiek ktoś obcy się będzie pytał, gdzie jest tata, to mamy mówić, że umarł, nie że zabili go Niemcy. Odpowiedzieliśmy Niemcom, że umarł. Pośmiali się, przeszukali strych, piwnicę i poszli. Takie było życie, że raz się było w domu, kolejnych dziesięć dni nie było się w domu, bo był strach. Tak było do wiosny 1944 roku, Później trochę się to uspokoiło. Było dużo więcej partyzantki w terenie. Niemcy nie najechali już wsi. Wystarczyło tyle ofiar i tego wszystkiego – wyjaśnia Mirosław Heba.
Zaznacza, że po wojnie mieszkańcy chcieli upamiętnić tragedię tych, którzy zostali zabici przez Niemców. Niestety komunistyczne władze były jednak temu pomysłowi niechętne. Dopiero pod koniec lat 60-tych udało się w Opatowie uzgodnić budowę pomnika, ale bez umieszczania na nim nazwisk poległych.
– Powinniśmy się uczyć historii. Historii w ogóle się powinniśmy uczyć. Bo dziś z tą historią nie jest w ogóle dobrze. Powinniśmy się uczyć prawdziwej historii, taką jaka ona była. A mogą o niej opowiedzieć już tylko osoby, które ją przeszły. Dziś wypisują różne rzeczy, często nieprawdziwe. Ja to przeszedłem i osoby mi podobne. Wiem jak to było. Jesteśmy ostatnimi, którzy o tym pamiętają nie z książek, a własnego doświadczenia – mówi.
Apeluje, aby przyszłe pokolenia pielęgnowały historię o osobach, które zginęły z rąk Niemców.
– Ten pomnik był jedynym pomnikiem w powiecie opatowskim postawiony ku czci mieszkańców Batalionów Chłopskich. Z takich trudem, ale jak mówię, już nazwisk nie pozwolili umieścić – podsumowuje.
Anna Büttner, sołtys Buszkowic podkreśla, że dla mieszkańców sołectwa pomnik był zawsze ważnym miejscem.
– To dla mnie szczególnie bardzo ważne miejsce, ponieważ między innymi, mój prapradziadek tu zginął. To właśnie z myślą o mieszkańcach, których zamordowano podczas tych dwóch pacyfikacji ten pomnik powstał. Myślę, że warto i trzeba pielęgnować historię o naszej przeszłości. My bardzo dbamy o pomnik. Dziękujemy pani burmistrz, że przychyliła się do naszej prośby i udało się ten pomnik wyremontować. Miejmy nadzieję, że kolejne pokolenia również będą o niego dbały i nie zapomną o tych, którzy byli przed nimi – tłumaczy Anna Büttner.
Andrzej Bonarek, radny Rady Miejskiej w Ćmielowie, podkreśla, że pamięć o pomordowanych mieszkańcach Buszkowic nie gaśnie. Zaznacza, że warto przypominać takie lokalne wydarzenia.
– Utrwalamy i staramy się przekazywać dalej tę lokalną historię. To bardzo dobrze, że takie wydarzenia się odbywają, bo ta historia jest przekazywana także i młodszym pokoleniom. I na pewno pozostanie to w naszej pamięci – podkreśla Andrzej Bonarek.
W uroczystościach uczestniczyła również Joanna Suska, burmistrz Ćmielowa, która tłumaczyła, że dzięki organizacji wydarzeń upamiętniających, dzięki obecności w miejscach pamięci, czy męczeńskiej śmierci wyrażamy swoje wartości i pamięć o tych, którzy walczyli o niepodległą Polskę.
– 11 listopada przyniósł potrójne uroczystości w naszej gminie. Obchody Narodowego Święta Niepodległości rozpoczęło się od uroczystej Mszy Świętej w ćmielowskim kościele. Potem odbył się przemarsz i złożenie wiązanek pod pomnikiem na ćmelowskim Rynku. Miejski Klub Sportowych Świt Ćmielów zorganizował z kolei piknik rodzinny pod nazwą „10 strzałów ku chwale Ojczyzny”, w którym uczestniczyłam. Teraz jestem tu, w Buszkowicach wraz z mieszkańcami, aby oddać hołd tym, którzy budowali naszą gminę. Te uroczystości pokazują głęboki patriotyzm w sercach mieszkańców Buszkowic. To także szczególny dzień dla nas wszystkich. Lokalna historia ma swoje tragiczne karty. Tym bardziej każdego dnia powinniśmy doceniać w jakich czasach żyjemy. Pamięć to nieodzowny element naszego dziedzictwa. Cieszę się, że ta pamięć o mieszkańcach, którzy zginęli 80 lat temu jest w sercach mieszkańców Buszkowic – podsumowuje Joanna Suska.
O oprawę muzyczną uroczystości zadbali najmłodsi mieszkańcy Buszkowic: Dominika Zielińska, Zuzia Cebula, Ania Łasak, Igor Skórski i Alicja Kołodziejczyk. Organizatorami obchodów byli: Andrzej Bonarek, radny Rady Miejskiej w Ćmielowie, Anna Büttner, sołtys Buszkowic, Koło Gospodyń Wiejskich w Buszkowicach i Ochotnicza Straż Pożarna w Buszowicach.
Foto Łukasz Grudniewski/naOSTRO.info