Znajdź nas na

FAKTY

Ostrowczanka: Mam żal do nauczycieli! Strajk widziany oczami matki!

– Zarabiam nieco ponad najniższą krajową. O wolnym mogę tylko pomarzyć, bo różnie to bywa w mojej pracy. Moja dziesięcioletnia córka uczy się w jednej z ostrowieckich szkół podstawowych. Jest zdolną uczennicą, jednak aby osiągnąć lepsze wyniki – chodzi na korepetycje, a te tanie nie są. Godzina lekcji z języka niemieckiego to dla przykładu 40 zł. Nieopodatkowanych. Dlatego nie do końca rozumiem strajk nauczycieli – tak zaczyna się list, jaki do naszej redakcji przysłała pani Monika, ostrowczanka, która tłumaczy nam dlaczego nie popiera tego typu strajku.

Ilustracja: Łukasz Grudniewski/naOSTRO.info

– Nie chcę, żeby słowa tego listu zabrzmiały, jak brak szacunku dla pracy, jaką wykonują nauczyciele, bo tak nie jest. Wiem, że są i tacy, którzy dla swoich uczniów poświęcają każdą wolną chwilę, a czas mają także poza dniami nauki szkolnej, ale takich mogę wymienić na palcach dwóch dłoni. Przykre prawda – pyta ostrowczanka.

Tłumaczy, że nie do końca rozumie postulaty nauczycieli i obawia się, że za całą sytuacje zapłacą uczniowie gorszymi wynikami w nauce i natłokiem materiału, jaki będą musieli nadrobić, gdy życie szkolne powróci do „normalności”.

– Moja córka nie do końca zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. Dla niej to kolejne dni wolne. Cieszy się, że nie musi chodzić do szkoły. Myślę, że jej radość skończy się wraz z momentem, gdy przyjdzie czas na nadrabianie materiału. Czy wtedy nauczyciele będę pamiętać, że uczniowie mają „materiał w plecy”, bo oni strajkowali? Wiele razy przekonałam się, że pamięć bywa wybiórcza, a moje dziecko będzie musiało dniami i nocami zakuwać materiał do kolejnego sprawdzianu, czy kolejnej kartkówki. Czy to uczciwe – pyta pani Monika.

Uważa, że nauczyciele nie powinni strajkować w ten sposób. Ciężko jej uwierzyć, że wszyscy mają tak niskie zarobki.

– Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś, kto zaczyna pracę, zarabia mało lub niewiele, ale każdy początkujący, który przyjdzie do pracy nie będzie zarabiał kokosów. Do wszystkiego dochodzi się ciężką pracą – tłumaczy.

Na swoim przykładzie widzi, że aktualnie z dzieckiem dużo musi pracować rodzic w domu, gdy chce, żeby osiągało dobre wyniki.

– To co jest w szkole, to jest za mało i to nie wystarczy. Trzeba siedzieć z dzieckiem nad książkami i pomagać mu w przygotowaniach do konkursów, często samemu stawiając się w roli nauczyciela. Tak było w przypadku mojej córki, gdy uczyła się do konkursu z niemieckiego. Przez pierwsze dwa szczeble pani nie pomagała jej w niczym – dosłownie. To wszystko spoczęło na mnie i na mężu. Brakuje mi takiego zaangażowania, a także chęci wyszukiwania zdolnych dzieci – pisze ostrowczanka.

W szkole, do której uczęszcza córka pani Moniki nie ma kółka matematycznego, nie ma także zbyt dużego wyboru zajęć dodatkowych.

– Jako rodzice chcieliśmy wprowadzić takie kółko matematyczne, ale nauczycielka powiedziała, że ona go nie poprowadzi, bo nikt jej za to nie zapłaci, a charytatywnie tego robić nie będzie. Być może problem jest już na szczeblu Ministerstwa, które takie środki powinno przyznawać właśnie na takie dodatkowe zajęcia, prowadzone przez nauczycieli – dodaje.

Zastanawia się także dlaczego kółko plastyczne, czy zajęcia taneczne mogą się w szkole odbywać, a przedmioty ścisłe traktowane są „po macoszemu”.

– Przykre jest to, że jest mnóstwo dzieci, które są zdolne i mogłyby więcej, a zostają wyhamowane. Kolejna sprawa – dodatkowe zadania dla zdolnych uczniów, które mają być odrabiane w domu. Co z tego, że moja córka takie zadanie dostanie, jeśli to ja muszę z nią siedzieć i tłumaczyć jej dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej. Jest to takie przerzucanie odpowiedzialności i kompetencji nauczyciela na rodzica. Co innego pomoc dziecku w domu przy odrabianiu lekcji, a co innego wchodzić w kompetencje nauczyciela – pisze ostrowczanka.

Uważa, że nie każdy rodzic podoła np. z zawiłymi zadaniami matematycznymi. Na przykładzie swojej rodziny wie, że taka sytuacja ma miejsce także w innych szkołach w Polsce.

– Moja bratanica kończy szkołę podstawową, żali się, że nauczyciele wykładają tylko temat, a ona i tak uczy się w domu. Często musi korzystać z pomocy rodziców – podsumowuje pani Monika.

Nie do końca zgadza się ze stwierdzeniem, że tylko nauczyciele zabierają pracę do domu.

– Czytam w mediach, że żalą się, że są przemęczeni, że pracują ponad normę, ja pracuję dużo więcej i jakoś muszę funkcjonować. Jeśli muszę, to biorę też pracę do domu. Nauczyciele mogliby też pracować 40 godzin w tygodniu, wtedy jest szansa, że nie będą brać pracy do domu – pisze ostrowczanka.

Przyznaje, że na początku strajku usłyszała argument od znajomej nauczycielki, że jak nauczyciele dostaną podwyżki, to będzie to z korzyścią dla dzieci, bo będą lepiej uczone.

– To oznacza, że teraz nauczyciele nie przykładają się do pracy? A jak dziecko się uczy, ale jest mniej zdolne? To co łopatą mu taki nauczyciel nałoży wiedzę do głowy, bo dostał podwyżkę i to dziecko będzie miało nagle same szóstki. Albo się przykłada, albo się nie przykłada – dodaje pani Monika.

Uważa, że osoby, które wybrały zły kierunek studiów lub pomyliły się co do zawodu, powinny się przebranżowić. Denerwują ją także korepetycje, które jak twierdzi są teraz modne.

– Na korepetycje, gdy prywatnie chodzi dziecko do nauczyciela, to paragonu nie dostaje. To są pieniądze nieopodatkowane. Wtedy taki nauczyciel ma siłę tych korepetycji udzielać po godzinach? Chodzą na korepetycję, żeby uczyć się ponad programowo. Godzina korepetycji indywidualnych, jeśli chodzi o język obcy to 40 zł – wylicza. – Dla mnie bezsensownym jest, że nauczyciele proszą rodziców, żeby zorganizowali opiekę nad dziećmi, bo oni strajkują. Cy mam wziąć sobie tydzień urlopu bo nauczyciele wtedy podjęli strajk? Mam dostosowywać mój urlop do nauczyciela – dodaje pani Monika.

Ostatnio na jednym z portali społecznościowych przeczytała też wpis nauczycielki, która prześmiewczo podsumowała pracę biurową.

– Napisała „Nie mam czasu na kawę, bo w biurze nie pracuję. Tutaj chciałabym wyprowadzić wszystkich nauczycieli, którzy tak myślą, z błędu. Niestety jako pracownik biurowy nie mam czasu często nawet o kawie pomyśleć, a co dopiero ją wypić – podsumowuje.

Podkreśla, że rozumie, że każdy chce zarabiać więcej, ale nie powinno się to odbywać kosztem dzieci, bo one nie mają nic wspólnego z problemami dorosłych.

– Nie podoba mi się to, że moje dziecko jest kartą przetargową i dla rządu, i dla nauczycieli. Dorośli ludzie powinni załatwić to między sobą, ale nie tak. Nie poprzez narażanie dzieci na stres i wyścigi, komu bardziej na tych dzieciach zależy. Mnie nikt nie pytał czy mam z kim zostawić dziecko, a o samotnych matkach nie wspomnę. Bo jeśli któraś z nich nie ma z kim zostawić dziecka i nie daj Boże będzie miała niewyrozumiałego szefa i straci pracę to do kogo ma przyjść? Nauczycieli? Dyrekcji? Rządu? – pyta pani Monika.

Czekamy na Wasze opinie? A może znajdzie się nauczyciel, który podzieli się tym, jak wygląda dzień pracy z jego perspektywy? Na Wasze maile czekamy pod adresem:

dlawas@naostro.info

Dołącz do dyskusji

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama

Connect

Previous Next
Close
Test Caption
Test Description goes like this