– Pomysł na organizację tego typu akcji zrodził się z kontaktu z naszymi podopiecznymi, którzy przebywali na onkologii. Jak mówią i podkreślają podczas spotkań z nami taki misiek to wrażliwość, ciepło, uśmiech. Wiemy, że jest im bardzo miło, gdy otrzymują takie niespodziewane prezenty. Ponieważ słuchamy naszych podopiecznych, poszliśmy za ich głosem. Wykonaliśmy telefon na oddział onkologiczny. Dostaliśmy zielone światło i zaczęliśmy działać – wspomina Dariusz Lisowski, prezes Fundacji Miśka Zdziśka „Błękitny Promyk Nadziei” z Jędrzejowa.
Jak przyznaje akcję na tak dużą skalę, jak w tym roku zorganizowali po raz pierwszy. Chociaż co roku jeździli z 10, 15 misiami, które kupowali specjalnie na ten cel.
– Pomyślałem przy tej akcji, że warto zaangażować społeczeństwo i pokazać, że można wspólnie robić dobro. Myślę, że to był bardzo dobry pomysł, ponieważ na tę chwilę mamy już całą salę pełną misiów. Przynoszą je osoby indywidualne, a także grupy. W akcję włączyły się też szkoły. Dzisiaj gościmy panią burmistrz Ćmielowa, która wraz z panią dyrektor ćmielowskiego domu kultury przyjechała busem pełnym pluszaków. To jest coś wspaniałego, pokazuje, że ludzie są wrażliwi i warto takie akcje organizować – dodaje prezes Fundacji. Dodaje także, że wszystkie działania, jakie podejmuje fundacja, wypływają z potrzeb jej podopiecznych.
– Mieliśmy podopiecznego Kacperka, którego udało się wyleczyć. Też przebywał na oddziale onkologicznym. Bardzo o niego walczyliśmy. Zdarzyła się taka sytuacja, że przez dwa tygodnie w 2015 roku w Kielcach prowadziliśmy akcję szukania dawcy szpiku. Znalazł się dawca. Chłopiec był już przygotowany, miał jechać do Łodzi, jest telefon – dawca się rozmyślił. Tragedia. Dziecko zaczęło mocno płakać, pięciolatek, ale przecież wszystko rozumiał. Obiecaliśmy sobie, że nie odpuścimy, że będziemy do skutku szukać dawcy. Udało się, po dwóch miesiącach znów znaleźliśmy dawcę. Kacperek przeszedł przeszczep i właśnie, jakby dla niego była ta dedykacja z misiami. Gdy już wrócił po przeszczepie szpiku, przyjechał do nas do Fundacji i tego nigdy nie zapomnę, robiliśmy zdjęcia, a on przyszedł do misia, przytulił się i powiedział: „Ten miś uratował mi życie!” Wszyscy zaczęliśmy płakać i tak się narodził pomysł z tymi misiami, które wozimy na onkologię – dodaje Dariusz Lisowski,
Misie do Jędrzejowa dotarły z całego województwa świętokrzyskiego: z Ostrowca Świętokrzyskiego, Kielc, Ożarowa, Staszowa.
– Dzisiaj mieliśmy mamę, która przyszła z córeczką, przyniosły trzy misie. Kupiły je specjalnie dla chorych dzieci. Miałem też sytuację, że ludzie przyjeżdżali do mnie prywatnie do domu. Przyszła mama z córeczką pięcioletnią i przyniosła takiego ogromnego misia. Z takim wzruszeniem, powiedziała, że córeczka z nim śpi, ale te dzieci na onkologii potrzebują go bardziej. I ona chce go oddać – wspomina prezes Fundacji.
Dodaje także, że niesienie pomocy innym jest wpisane w jego życie już na trwałe. Pomagając innym spłaca także swój dług wdzięczności.
– Warto pomagać. Ta Fundacja nie powstała z tego powodu, że mi się w głowie przewróciło, ale miałem bardzo poważny wypadek samochodowy. Za mnie w pewnym momencie oddychał respirator. Do dziś odczuwam problemy z kręgosłupem. Gdy wróciłem po rehabilitacji, a pracowałem, jako pełnomocnik starosty jędrzejowskiego do spraw sportu, troszeczkę mi się świat odwrócił, przewartościował. Postanowiłem, że spłacę ten dług wdzięczności wobec Boga, bo dał mi olbrzymią szansę. W logo tego powiatowego centrum sportu był miś. Gdy już otworzyłem fundację, powiedziałem do pana starosty, że misia zabieram ze sobą. Trzeba było jednak wymyślić, takie fajne, przyjazne imię misiowi, które dobrze kojarzyłoby się dzieciom. Wymyślałem różne imiona, aż w końcu ułożyły mi się jakoś tak te dwa wyrazy: Misiek Zdzisiek. I tak zostało – dodaje.
Dla osób zdrowych być może to tylko pluszowe misie, nic nadzwyczajnego. Jednak to, co dla zdrowych jest normalnością, dla dzieci, które przebywają na oddziałach onkologicznych, które często bardzo cierpią pluszowy miś to synonim ciepła, wrażliwość. Mali pacjenci wiedzą, że ktoś o nich myśli, że nie są same, że jak jest źle, to się mogą do tego misia przytulić.
– Tego się nie da opisać. Dziecko trzy, czteroletnie, które leży pod chemią budzi pytania, gdzie w tym wszystkim sens, dlaczego dotyka je to cierpienie. Nie mieści się to w głowie i nikt nie chciałby być na miejscu rodziców tego dziecka. Nikt nie chciałby tego przechodzić – podsumowuje Dariusz Lisowski.
26 listopada pluszowe misie znajdą nowych właścicieli. Pracownicy Fundacji zawiozą je bowiem będziemy na oddział onkologiczny. To wyjątkowy termin, bo dzień wcześniej obchodzimy Dzień Pluszowego Misia.
– To będzie niezwykłe wydarzenie, bo całe województwo zjednoczyło się w pomocy chorym dzieciom. Ludzie z miast i wsi, biedni i bogaci. To jest fantastyczne uczucie, gdy się widzi osoby prywatne, które przynoszą misie i ze łzami w oczach te misie oddają – mówi prezes Fundacji.
Największą satysfakcję daje mu uśmiech dziecka, gdy widzi, że dziecko jest szczęśliwe, tak, jak było to w przypadku Kacperka, choć przyznaje, że są sytuacje, gdy się płacze.
– Nigdy nie zapomnę Łukasza, chłopaka 23-letniego z powiatu włostowskiego, Zżyliśmy się bardzo obydwaj, traktowaliśmy się jak rodzina. On mnie traktował prawie jak ojca, ja jego jak syna. Miał nowotwór kości. Wziął ślub, już wtedy bolała go noga. Po ślubie mu ją amputowano, kilka miesięcy później przyszedł na świat jego syn, niestety nowotwór nie odpuścił. Zaatakował bardzo mocno. Kiedyś Łukasz do mnie zadzwonił, zapytał, czy będę w Kielcach, bo leży na onkologii. Powiedziałem mu, że będę. Myślę, że czuł, ze odchodzi i chciał się pożegnać. Tego też nie zapomnę do końca życia. Zajechałem na onkologię, gdy do niego wszedłem, trwały zabiegi pielęgnacyjne. Nie zapomnę tego widoku. Widać było, że cierpi bardzo. Powiedział do mnie: panie Darku ja umrę! Proszę, żeby zaopiekował się pan moim synkiem i moją żoną. Nie da się opisać tego słowami, w jakim ja stanie wtedy od niego wyszedłem. Wróciłem do domu, godzina 22.00 telefon. Patrzę, dzwoni Łukasz, jednak po drugiej stronie nikt się nie odezwał. Rano o 6.00 dowiedziałem się, że zmarł. Nie zapomina się tych radosnych chwil, tak jak to było w przypadku Kacperka, jak i takich jak z Łukaszem. Pokazują, że warto walczyć o takie osoby jak Łukasz. O te półtora roku udało się przedłużyć mu życie. Nadzieja umiera ostatnia. Warto ją mieć i dawać innym ludziom – wspomina.
Joanna Suska, burmistrz miasta i gminy Ćmielów przyznaje, że do akcji włączyła się bez chwili wahania. Gmina Ćmielów, a konkretnie Dom Kultury w Ćmielowie był koordynatorem akcji na tę część województwa świętokrzyskiego. Choć zarówno burmistrz jak i dyrektor domu kultury mówią skromnie, że udało się dzięki wielkim sercom mieszkańców.
– Przede wszystkim jest to inicjatywa pani dyrektor Domu Kultury w Ćmielowie, która opowiedziała mi o takim przedsięwzięciu, nawiązując współpracę z Fundacją Miśka Zdziśka „Błękitny Promyk Nadziei”. Bez chwili wahania podjęliśmy decyzję, aby ogłosić zbiórkę misiów. Dzisiaj mamy finał tej akcji. Pełen samochód, część misiów się nam nie zmieściła. Tego typu akcje integrują nasze społeczeństwo. Włączenie się do takiej akcji, to są niezwykłe inicjatywy, których być może też jest za mało w dzisiejszych czasach – tłumaczy Joanna Suska.
Przypomina także o tym co ważne, ab ydzieciom wpajać od najmłodszych lat potrzebę pomagania innym. Zaowocuje to bowiem w ich dalszym życiu.
– Misie dotarły do nas z całego powiatu ostrowieckiego., ale także z Ożarowa, z Sandomierza. Każdy był zaangażowany w tę akcję. Mieszkańcy przynosili nam je każdego dnia. To świadczy o tym, że ludzie chcą pomagać w dzisiejszych czasach, pomimo swoich problemów. Powinniśmy docenić to, że wstajemy bez bólu i mamy zdrowe dzieci. To jest cały majątek jaki posiadamy. Życie składa się z małych elementów. Ciszmy się szczęściem każdego dnia. Nie ma nic gorszego jak choroba dzieci. Uśmiech dziecka jest najlepszą nagrodą – dodaje burmistrz.
Przypomina także, że w życiu trzeba się kierować słowami Jana Pawła II: „Człowiek jest tyle wart, ile pomaga innym”.
– Dziękujemy tym, którzy włączyli się do akcji i przekazali nam pluszaki. Dziękujemy też panu Jackowi Woch, który wypożyczył nam nieodpłatnie samochód wraz z kierowcą – podsumowuje Wioletta Rogala-Mazur, dyrektor Domu Kultury imienia Witolda Gombrowicza w Ćmielowie.
Wspomina, że takich niezwykłych spotkań z mieszkańcami przynoszącymi pluszaki było mnóstwo.
– Nigdy nie zapomnę mamy, która przyszła z synkiem. Powiedziała nam wówczas, mój syn przygotowywał się do tego, żeby przynieść do was swojego misia przez dwa dni. Na początku nie chciał go oddać, spał z nim, ale po dwóch dniach powiedział: Mamo, idziemy zanieść misia innym dzieciom! I taki jest właśnie sens pomagania – tłumaczy Wioletta Rogala-Mazur.
Dariusz Lisowski przypomina, że Fundacja zbiera też plastikowe nakrętki z których dochód przeznaczony jest na pomoc dzieciom chorym i niepełnosprawnym.
– Wystarczy odkręcić taką nakrętkę, przynieść do szkoły czy do zakładu pracy, my przyjedziemy i je zabierzemy – dodaje Dariusz Lisowski.
fot. Łukasz Grudniewski/naOSTRO.info