Żółty z 1990 roku i zielony Trabant z 1965 r., a także zabytkowe motocykle, którymi porusza się po mieście, to jego znak rozpoznawczy.
– Dlaczego żółty Trabant? Hmm kolor nic nie znaczy. Zależało mi by mieć pojazd do jazdy na co dzień, a Trabanty to po prostu moja miłość – wspomina Rafał Kaczor.
Jak to się wszytko zaczęło? Napisał ogłoszenie, że kupi Trabanta, długo nikt się nie odzywał. W końcu, gdy już stracił nadzieję odezwał się człowiek z drugiego końca Polski.

– Trochę daleko, bo było to nad morzem, konkretnie w Gdyni. Pojechałem, żeby go obejrzeć. Okazało się, że jest w bardzo dobrym stanie, w okolicy domków letniskowych, około sto metrów od plaży. Było czuć nawet tę morską wodę – śmieje się Rafał Kaczor. – Kupiłem go i od razu pojechałem na plażę, nawet takie zdjęcie wtedy zrobiłem. Ja i mój nowy Trabant, początek przygody – dodaje.
Tak naprawdę nigdy nie myślał o tym, że będzie kolekcjonował stare pojazdy. Chociaż od zawsze mu się podobały. Wiele z nich robiło na nim wrażenie. Wszystkie według niego są piękne i wyjątkowe, pokazują dawne czasy. To kawałek historii, który próbuje ocalić. Pierwszy w jego kolekcji pojawił się Komar, później Jawka50, Romet 205, znów Komar, Werchowina, kolejny Komar, Simson sr50, a później Mińsk. Jeżeli chodzi o kolekcję to szczególnie stawia na pojazdy niemieckie DDR-owskie, lecz kocha wszystkie, które znajdują się w jego motoryzacyjnych zbiorach.

– Szukałem najfajniejszych pojazdów, jak dla mnie oczywiście. Sprzedawałem, dokładałem pieniądze i znowu coś fajnego kupowałem. Wszystko na zasadzie zmiany, a także chęci posiadania wymarzonego pojazdu w kolekcji – wspomina Rafał Kaczor.
Przyznaje, że zdarza mu się, że ktoś zatrzymuje go na parkingu, albo spotyka na jakimś zlocie pojazdów dawnych i pyta o jego pasję.
– Cały czas ktoś się mnie pyta o moje pojazdy, a to rękę podnoszą i machają, a to brawo biją. Spotykam się z entuzjastycznymi reakcjami – tłumaczy ostrowczanin.

Ma też wiele propozycji, od innych pasjonatów starej motoryzacji, aby odprzedać im któryś ze swoich pojazdów. Jednak jak stanowczo stwierdza – odmawia bez zastanowienia. W jego pasji wspiera go tylko (aż) Klub Przyjaciół Pojazdów dawnych „Singiel”.
– Zawsze mogę liczyć na ich pomoc. Nawet po tego Trabanta pojechaliśmy razem nad morze. Teraz planujemy rozpoczęcie sezonu. W sobotę jedziemy do Sandomierza, a w niedzielę do Lipska. Teraz będzie sporo tych imprez rozpoczynających zloty samochodowe – dodaje Rafał Kaczor.
Uwielbia podróżować, w zeszłym roku wybrał się nad Morze Bałtyckie swoim Simsonem. Jedyne czego się wtedy obawiał to… nieprzychylna pogoda. Jak się okazało – niepotrzebnie.
– Zawsze chciałem jechać nad polskie morze i zawsze chciałem pojechać w trasę zabytkowym pojazdem, więc połączyłem jedno z drugim i tak spełniłem swoje marzenie – mówi ostrowczanin.

Przyznaje, że takich marzeń ma dużo więcej. W przyszłości widzi się w domu z wielkim garażem, wypełnionym po brzegi pojazdami, do tego dobra dobra praca.
– Na pewno z mojego życia nie zniknie zainteresowanie do zabytkowych pojazdów – zapewnia.
Nie potrafi usiedzieć na miejscu. Podczas nadchodzących wakacji także planuje kolejne wyprawy, tylko tym razem już turystycznie. Pasję choć na chwilkę odstawi w kąt.
Z zielonym Trabantem 601 z roku 1965 też ma dużo wspomnień. Kupił go w Nałęczowie.

– Masę wspomnień mam z tym zielonym Trabantem. Raz przez odkręcenie się silnika doszło do złamania wajchy biegów, pożaru elektryki, przetarcia przewodu paliwowego, urwania paska alternatora, ale i tak staruszka kocham i darzę sympatią – śmieje się Rafał Kaczor. – Już nie zliczę ile razy mi paliwa brakło, ponieważ w tym zielonym Trabancie zbiornik paliwa jest pod maską, a stan paliwa sprawdza się poprzez zanurzenie miarki, która przypomina linijkę szkolną z pomiarką. Co za tym idzie trzeba otwierać maskę przy każdym sprawdzeniu mieszanki lub tankowaniu paliwa mieszanego z olejem – dodaje ostrowczanin.
Skonstruował nawet namiot dachowy do Trabanta, więc po rozłożeniu platformy i oparciu drabinki o hak holowniczy i rozbiciu namiotu może spać na własnym pojeździe.
Gdy zamyka garaż, zajmuję się swoim zawodem, a jest… szefem kuchni w jednej z ostrowieckich restauracji.
– Swoimi zabytkami jeżdżę nawet do pracy więc są cały czas w moim życiu – tłumaczy.

Wszystkim pasjonującym się zabytkową motoryzacją zdradza, że trzeba to czuć, mieć w sobie dużo wytrzymałości.
– Trzeba kochać zabytki, kto nie ma tego w sobie, nie nadaje się do tego. Nie jest to także tanie hobby. Na pewno warto inwestować w zabytkowe pojazdy, ponieważ tego już nie ma i robi wrażenie w życiu codziennym, z każdym przebytym kilometrem – podsumowuje Rafał Kaczor.

Zbiórka „na cztery łapy” po raz kolejny w „Staszicu”!
