Do Ostrowca Świętokrzyskiego przyjechała aż z Ustki. Wszystkiemu winna… miłość. To tutaj poznała swojego męża. Teraz miłość do rodziny dzieli pomiędzy tą do samochodów. Jak zaczęła się jej nietypowa jak na delikatną kobietę pasja?
– Uwielbiam jeździć autem. Robię to już od 19 lat. Nie wyobrażam sobie dnia, bez jazdy za kierownicą. Dla mnie taki dzień to po prostu katastrofa. Pomyślałam, że najlepszą pracą będzie dla mnie ta, która pozwoli mi na połączenie właśnie mojej nietypowej pasji z pracą zarobkową. I tak znalazłam swoje miejsce w największej i zarazem najtańszej korporacji taksówkarzy w Ostrowcu Św. – śmieje się Anna Kaj, taksówkarz w jednej z ostrowieckich korporacji taksówkarzy.
Na ulicach Ostrowca Świętokrzyskiego w roli taksówkarza można ją spotkać od września i jest to trzecia kobieta w naszym mieście, która podjęła się tego zawodu, niestety wciąż kojarzonego głównie z mężczyznami.
Jak przyznaje pasażerowie reagują na nią bardzo pozytywnie. Nigdy nie usłyszała pod swoim adresem nieprzyjemnego komentarza. Nie miała też żadnej nieprzyjemnej sytuacji, wręcz przeciwnie – ludzie opowiadają jej różne historie o swoim życiu, zwierzają się.
– Jeszcze nikt do mnie nie powiedział: „nie dość, że kobieta, to jeszcze blondynka za kierownicą”. To chyba dobrze. Gdy przyjeżdżam na zamówiony kurs często spotykam się z pozytywnym przyjęciem i licznymi oznakami sympatii. To strasznie miłe, że ludzie tak właśnie mnie postrzegają i na mnie reagują. Bardzo chętnie jeżdżą ze mną dzieci, a pasażerowie chwalą, że jako kobieta jeżdżę dużo bezpieczniej niż mężczyźni. Zdarza się też, że w radiu słyszę jak ktoś zamawia taksówkę i mówi: „Poproszę kurs, ale z panią Anią!”. Jest też taka para stałych klientów naszej korporacji – starsze małżeństwo, które systematycznie korzysta z naszych usług przewozowych. Przemili ludzie, bardzo w sobie zakochani. Coś cudownego – dodaje ostrowczanka.
Jej miłość do samochodów zaczęła się bardzo wcześnie.
– Wstyd się przyznać. Nie miałam jeszcze prawa jazdy, a już prowadziłam. Jestem taką typową „córusią tatusia”. Wszystko co robił tatą, robiłam razem z nim, towarzyszyłam mu praktycznie zawsze. Remonty, nie remonty, zainteresowanie samochodami – to wszystko w genach przekazał mi mój tato – przyznaje.
Jej pierwszym autem było maleńkie Cinquecento.
– Fakt było małe i niewygodne, ale to był mój pierwszy w życiu własny samochód, dlatego cieszyłam się, że je mam – stwierdza. I dodaje, że zdecydowanie łatwiej jeździ się i manewruje większym autem, niż samochodem mniejszym.
W spisie aut, którymi jeździła znalazł się: Mały Fiat, Skoda 125, Volvo, Seat Ibiza, Rover 75, Peugeot 407 Sw i aktualnie hybrydowa Toyota Prius Plus.
Największy sentyment ma do Rovera 75.
– Rover to super wspomnienia. Przejechaliśmy nim z mężem 9 krajów. Spaliśmy w aucie, pomimo że przecież to malutki samochód. Myliśmy się na spacjach benzynowych – wspomina z sentymentem.
Podróż zajęła im dwa tygodnie. Przejechali przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię, Bułgarię. Serbię, Grecję, Turcję, Węgry i Słowację. Najbardziej spodobała im się Grecja. Na całą wyprawę wydali zaledwie 2000 zł.
– Gdybyśmy mogli to pojechalibyśmy jeszcze raz. To było piękne w tej podróży, że byliśmy totalnie wolni. Człowiek jedzie autem w taką podróż i ma kaprys, to zatrzyma się nad morzem, za chwile ma ochotę popatrzeć na góry – robi postój w górach. Podczas takiej wycieczki można poznać także mentalność konkretnej narodowości – podsumowuje ostrowczanka.
Tak było w przypadku przejazdu przez Bułgarię.
– Złapaliśmy „kapcia” w Bułgarii. Pomógł nam zupełnie przypadkowy człowiek z bardzo małej miejscowości. Naprawił nam zepsutą oponę, sprawdził wszystkie inne koła, częstował nas wszystkim, co tylko miał, pokazywał nam zdjęcia swoich synów. Nie chciał od nas ani grosza za pomoc. W Mołdawii wypadł nam telefon w taksówce. Zauważył to kierowca i zwrócił nam naszą zgubę – wspomina Anna Kaj.
Cieszy się, że Rover 75 jej nie zawiódł.
– W Mołdawii np. do samego Kiszyniowa od wjazdu na Ukrainę jest kilkaset kilometrów bezdroży, podczas których nie ma stacji benzynowych i sklepów. Na poboczach są tylko takie wjazdy betonowe równoległe do drogi. Nie ma zakładów mechanicznych. Jak się popsuje auto to nikt nie pomoże i trzeba liczyć wtedy na własne umiejętności i pomysłowość. Na szczęście przejechaliśmy bez większych problemów, stąd też sentyment do Rovera – dodaje ostrowczanka.
Całą podróż w jedną i drugą stronę prowadziła samodzielnie, bez zmiennika.
– Mój mąż nie ma prawa jazdy i powiem szczerze, że nawet nie chciałabym, żeby je miał, bo ja nie umiem żyć bez prowadzenia auta. W każdym kraju, przez który przejeżdżaliśmy, inaczej się jeździ, ale ja nie miałam z tym problemu. Mieliśmy kiedyś Mercedesa Sprintera, a w Holandii, w Amsterdamie na takich wąskich uliczkach, tym dużym autem manewrowałam bez problemu. Po milimetrze kręciłam i dałam radę – śmieje się.
Podczas podróży zakochała się wraz z mężem w Grecji, w greckich smakach, owocach, kuchni.
Z Seatem Ibizą też ma wspomnienia.
– Jechaliśmy przez las i nagle przed maskę wyskoczył nam jeleń. Był po prostu gigantyczny. Na szczęście jechałam wolno więc jedynym co wtedy ucierpiało, był nasz samochód. I tak jeleń skasował Seata, ale co śmieszniejsze tym rozbitym samochodem przyjechaliśmy ze Słupska do Ostrowca Św. – wspomina.
Od kilku dni ostrowczan wozi swoją hybrydową Toyotą Prius Plus.
– Toyota Prius to jest bardzo oszczędny samochód. Pali w granicach 4 litrów na 100 km, z czego po mieście większość czasu jeździ na napędzie elektrycznym. Emisja spalin jest bardzo niska. W niektórych miastach w Polsce już wprowadzono zakaz wjazdu do centrum, a tym autem wjadę wszędzie. Jest to pierwsza hybrydowa taksówka w Ostrowcu Świętokrzyskim. To też taka ciekawostka, bo w innych miastach w Polsce to nie jest ani niczym wyjątkowym, ani dziwnym – dodaje.
Przyznaje, że ostrowczanie zwracają uwagę na jej auto – wyjątkowo ciche, jak na samochód. Zatrzymują na parkingu, pytają skąd je wzięła, jak się jeździ.
Samochód nie ma sprzęgła, rozrządu, nie ma rozrusznika. Nie ma się więc w nim co popsuć.
– Jedyne co może się popsuć to bateria, jednak koszt jej wymiany jest zbliżony do wymiany sprzęgła w zwykłym aucie i wynosi 2500 zł. Bateria ładuje się bardzo szybko podczas jazdy – dodaje.
Przyznaje, ze wraz z mężem planują już kolejną wyprawę, tym razem już synkiem do Disneyland-u w Paryżu.