Znajdź nas na

PO GODZINACH

Daniel Wyszogrodzki: „Najgorszy musical widziałem w Londynie!” Niezwykły gość uczniów „Konarskiego”

Do tego, że Szkoły Konarskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim odwiedza mnóstwo interesujących gości, Kinga Wnuk, dyrektor prywatnej placówki zdążyła nas już chyba przyzwyczaić. Nie dziwi zatem ostatnia wizyta, jaką złożył uczniom Daniel Wyszogrodzki, tłumacz największych światowych musicali tj. „Koty”, „Taniec Wampirów”, „Upiór w operze”, „Les Misérables”, „Deszczowa Piosenka” i „Mamma Mia!”, wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie, wieloletni kierownik literacki Teatru Muzycznego „ROMA”, dziennikarz muzyczny, autor książek o The Rolling Stones, poetyckich przekładów trzech książek Leonarda Cohena oraz wyjątkowej monografii „Ale musicale”, a prywatnie bardzo skromny, zakochany w teatrze muzycznym – człowiek.

fot. Marzena Gołębiowska/naOSTRO.info

Jak to się stało, że Daniel Wyszogrodzki pojawił się wśród uczniów „Konarskiego”?

– W Konarskim mamy wielu różnych gości. Zapraszanie różnych ciekawych osób powoduje to, że nasi uczniowie mają możliwość też nie wyjeżdżając gdzieś daleko, po prostu spotykać się z osobami, których niewątpliwie warto się posłuchać, poznać ich historie i doświadczenia. Jeśli chodzi o same musicale, to jest moja taka prywatna pasja, od wielu wielu lat. Pomyślałam, że skoro jestem dyrektorem szkoły, to fajnie by było może, poza takim zarządzaniem, wprowadzić coś własnego, jakiś pomysł. Nie kształcimy przecież w kierunku musicalu, ale chodziło mi o to, żeby uczniowie mieli wiedzę na temat musicalu, jeździli do teatrów muzycznych i tak się zadziało. Od wielu wielu lat, jeździmy po teatrach muzycznych w całej Polsce: byliśmy już w teatrze muzycznym w Poznaniu, w Łodzi i w Gliwicach, w Teatrze Muzycznym „Roma”, gdzie jesteśmy honorowym widzem, czy w Białymstoku – tłumaczy Kinga Wnuk.

fot. Marzena Gołębiowska/naOSTRO.info

Uczniowie mają możliwość nie tylko obejrzenia spektaklu muzycznego, ale także poznania teatru od kulis, rozmowy z wykonawcami, czy dyskusji na temat sztuki, którą aktualnie widzieli.

– To co ważne, jeśli chodzi o naszych uczniów to to, że oni też dzięki temu, że poznałam środowisko związane z musicalem, mają możliwość zwiedzania teatru od kulis. Mają możliwość spotkania z aktorami po spektaklach. Mają możliwość spotkań z twórcami, to jest bardzo cenne. To nie jest tylko oglądanie musicalu, tylko także coś więcej. Byliśmy w kulisach Teatru „Rampa” strasznie maleńkich i byliśmy w Filharmonii Podlaskiej, która jest przeogromna. Zobaczyć ją od kulis – robi wrażenie. Dlatego też, gdy tylko nadarzy się okazja, zapraszamy ludzi z musicalowego środowiska, aby poopowiadali nam trochę o musicalu „od kuchni”. Takim autorytetem jest niewątpliwie Daniel Wyszogrodzki, który jest dziś naszym gościem – dodaje Kinga Wnuk.

Daniel Wyszogrodzki to człowiek orkiestra. Jak przyznaje, w dzieciństwie rodzice wybrali dla niego inną drogę, miał bowiem zostać lekarzem. Jednak zwyciężyła miłość do musicali i muzyki w ogóle. Jest autorem słów piosenki „Mój przyjacielu” Krzysztofa Krawczyka i Gorana Bregovic-a. Ma na koncie kilkanaście złotych i platynowych płyt. Album Krzysztofa Krawczyka „Wiecznie młody” (Sony, 2017) z piosenkami Boba Dylana w przekładach Daniela Wyszogrodzkiego zdobył nominację do nagrody Fryderyka w kategorii „muzyka korzeni”. Jest twórcą poetyckich przekładów głównych dzieł Leonarda Cohena: Księgi tęsknoty (2006), Księgi miłosierdzia (2017) oraz ostatniej książki kanadyjskiego barda, Płomień (2018). Dzięki uprzejmości Kingi Wnuk udało się nam porozmawiać z człowiekiem, który o musicalach wie wszystko po spotkaniu z uczniami.

fot. Marzena Gołębiowska/naOSTRO.info

R: Jaki był najgorszy z musicali, który Pan widział i dlaczego?

D.W: Najgorszy musical widziałem w Londynie, to był Dirty Dancing. Zaprosili mnie tam producenci, żeby przekonać nas, żeby to zrobić w Polsce. Okazało się, że w tym musicalu właściwie nie ma nic poza tytułem. To jest kultowy tytuł, bardzo znany popularny film. Nie wiem dlaczego, ale to jest bardzo kobiecy film. Niestety bardzo słaby musical, dziecięce dialogi, muzyka puszczana z taśm, bo tam się bardziej tańczy, niż śpiewa. Oczywiście poziom taneczny tych scen był bardzo wysoki, reszta była tylko pretekstem do tańca. Nie zdecydowaliśmy się na to w „Romie”, żaden inny temat tego się w Polsce także nie podjął. Tam, tak naprawdę jest świetny tytuł. Taki, że wiadomo, że mogłyby być kolejki do kas biletowych, ale żeby móc coś pokazać w tym musicalu, to tak za bardzo niestety nie ma co. Dzięki temu wyjazdowi, dzięki temu zaproszeniu poznałem panią Eleanor Bernstein, która jest autorką tego musicalu, jest autorką scenariusza do filmu, który opowiada o niej. To ona jest filmowa Baby. Poznałem oryginalną Baby. To była taka elegancka, starsza kobieta z kaskada siwych włosów. Przyjechała z Nowego Yorku.

R: Z musicalem Dirty Dancing i jego autorką wiąże się ciekawa anegdota…

D.W: Tak. Ta oryginalna Baby opowiadała mi jak przychodzą studenci do jej męża, ponieważ wykłada na uczelni w Princetone, mieszkają zaś na Manhattanie i oglądają plakaty z filmu. Mówią wtedy zawsze: pana żona to chyba bardzo lubi ten film. A on zawsze im odpowiada: Moja żona stworzyła ten film. Poznałem więc tę oryginalną Baby, jednak ostatecznie do realizacji musicalu nie doszło, bo był za słaby. Być może kiedyś trafi na deski naszych teatrów muzycznych. Tam jest bardzo wysoki poziom taneczny, a kolejnym takim problemem związanym z tym musicalem było to, że pani Bernstein wybiera tych tancerzy i zastrzega sobie prawo veta, bo ona jest właścicielką praw do tego musicalu. Zawsze istnieje takie ryzyko, że my ogłosimy, że chcemy robić Dirty Dancing, ogłosimy castingi, obejrzymy mnóstwo ludzi, a ona ostatecznie powie, że nie widziała nikogo, kto byłby dość dobry do tego musicalu.

R: Czy nie uważa Pan, że rozwój technologii zabija piękno w musicalach?

D.W: Trochę tak się zaczęło robić. Na szczęście właściwie mamy to za sobą. Nie zdążyłem tego powiedzieć młodzieży, tylko zacząłem wspominać o efektach specjalnych w latach 80-tych, a obecnie musical w zasadzie zupełnie od tego odchodzi. Mnie to bardzo cieszy, bo ja po prostu lubię teatr w teatrze. I na szczęście jest go coraz więcej. Nowoczesne musicale, takie jak Kinki Boots, The Book of Mormon, Hamilton,są po prostu świetnie napisane, świetnie zagrane, opowiadają bardzo ciekawe historie. Kreatywność się bardziej przejawia w tańcu, w kostiumie, w samym materiale muzycznym, a już nie w tych efektach specjalnych. Były takie spektakularne porażki typu musical Spiderman, który przekroczył budżet 100 milionów dolarów, a w sumie była to klęska. Tak było z musicalem według tolkienowskiego Władcy Pierścieni. Okazało się, że ludzie chcą czegoś innego w teatrze muzycznym. Bardziej liczą się emocje, historia, niż efekty. Teatr muzyczny i to jest taka pozytywna strona tego, stał się takim poletkiem eksperymentalnym techniki teatralnej. Teatrów dramatycznych nie stać na to, żeby eksperymentować z taką technologią, jak robi to teatr muzyczny. W Teatrze „Roma” kupiliśmy trzy ekrany ledowe, które teraz się wykorzystuje, do każdej produkcji się przydają. Przy produkcji Les Miserables zamówiliśmy taką samosterującą się laserowo platformę, która przewozi całą dekorację na scenie. To są wszystko takie bardzo pozytywne aspekty tego rozwoju technologii. Dobry teatr tak jak Króla lwa można zrobić tradycyjnymi metodami. Jest to kwestia pomysłowości i kreatywności.

R: Czasami zdarza się, że za wielkie dzieła musicalu, typu Upiór w operze, zabierają się nieprofesjonalne grupy. Starają się, ale wychodzi z tego raczej dramat, niż spektakularne widowisko. Co by im Pan doradził?

D.W: Nie ma żadnego usprawiedliwienia, żeby robić coś źle. Jeżeli bardzo chcą, bardzo kochają, a nie umieją, to niech zrobią coś, co umieją. Tak jak mówiłem, lepiej jest wybrać łatwiejszą piosenkę na casting do musicalu i zrobić to dobrze, niż sięgnąć po coś trudnego i po prostu to położyć. Upiór w operze to jest bardzo trudny, wymagający tytuł dla profesjonalnych teatrów muzycznych. To jest jeden z najtrudniejszych musicali pod względem orkiestracji, pod względem wymagań wokalnych. Dla amatorów to jest bardzo trudne zadanie. Są wybrane specjalne tytuły i wersje musicali przez agencje, które się tym zajmują, żeby się uczyły, żeby szlifowały swój talent, podnosiły swój poziom.

R: Jak zachęciłby Pan mieszkańców Ostrowca Świętokrzyskiego do oglądania musicali?

D.W: Bardzo kocham te strony, ponieważ połowa mojej rodziny pochodzi właśnie z kieleckiego. Tutaj się wychowywałem, tutaj przyjeżdzałem na wakacje. Wiem, że to jest środek Polski, że to jest dosyć daleko, do Krakowa podróż trwa około 2 godzin, do Warszawy to samo, ale powstają nowe drogi, coraz lepsze i coraz szybsze. Polska nie jest aż tak wielka. Dla chcącego nie ma nic trudnego. Ja też zdaję sobie sprawę, że chodzi o koszty, a najbardziej kosztowne przy takich wyjazdach są noclegi, ale czasami nie trzeba z nich korzystać. Nawet jak musical skończy się o 22.00, to lepiej jest wrócić do domu. Często sam tak robię. Zachęcałbym do tego, żeby uczyć dzieci miłości do musicalu, żeby wybierać wesoły repertuar, musicale są różne i ten gust trzeba sobie wyśrubować. My się wspólnie od siebie uczymy. My twórcy od publiczności, a publiczność od nas. Jak ktoś ma pasję, nikt jej nie zatrzyma.

R: Dziękuję za rozmowę.

D.W.: Dziękuję.

fot. Marzena Gołębiowska/naOSTRO.info

Dołącz do dyskusji

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama

Connect

Previous Next
Close
Test Caption
Test Description goes like this