Reporter PAP Ksenię z dwójką dzieci: z 6-letnią Milenką i 2-letnią Laną spotkał na parkingu przy punkcie recepcyjnym.
„Jechaliśmy samochodem do granicy i widzieliśmy, że wojsko strzela po miastach” – powiedziała.
Wyjaśniła, że pochodzi z Nowogrodu Wołyńskiego. W mieście została jej mama i siostry. „Miałyśmy jechać razem, ale pochowały się, bo miasto było ostrzeliwane” – powiedziała.
Mąż przywiózł ich samochodem do granicy i zawrócił na Ukrainę. „Rozstaliśmy się na granicy. Pożegnanie było trudne. Dzieci płaczą, dlaczego taty nie ma” – wyjaśniła.
Ksenia próbuje tłumaczyć dzieciom, że wyjechali dla ich bezpieczeństwa. „Niewiele rozumieją z tego, co się dzieje. Ważne, że są zdrowe i bezpieczne” – wyznała.
„Będę szukała pracy. Dzieci pójdą do przedszkola, a ja do pracy” – dodała wsiadając do samochodu, którym przyjechała po nich rodzina z Polski.
Przed wyruszeniem w drogę Lana głośno domagała się od mamy poduszki w kształcie jednorożca. Kiedy ją dostała, uśmiechnęła się lekko.
Rodzina pomaga także Natalii, która do Polski przyjechała z trójką dzieci: 13-letnią Marią, 10-letnią Iriną i 4-letnią Anną. Na ich dobytek składają się: dwie niewielkie walizki podróżne, laptop i pakunek z suchym prowiantem, który dostały w punkcie.
W rozmowie z reporterem PAP Natalia przyznała, że dzieci są zdrowie, ale zmęczone po podróży z Nowogrodu Wołyńskiego, która trwała półtorej godziny.
„Tam już wojna. Rakiety spadają na wsie dookoła miasta, słyszałam, że w pobliżu były widziane czołgi” – powiedziała Natalia.
Słysząc pytanie o męża zaczyna płakać. „Jest rezerwistą. Nie wypuścili go z Ukrainy” – odpowiedziała ze smutkiem.
Na pytanie o plany na przyszłość odpowiedziała: „Nie przyjechałam tu oddychać świeżym powietrzem. Chcę pracować”.
„Zabieramy ich do Białegostoku” – powiedział Andrzej Święcicki, który po rodzinę z Ukrainy przyjechał z Białegostoku.
Wyjaśnił, że w piątek wieczorem odebrał telefon od kuzynki, że jest już w Polsce. Zadzwonił do kolegi i dwoma samochodami przyjechali do Dorohuska. Na miejscu spotkał wiele osób, głównie kobiety z dziećmi, które uciekają z Ukrainy.
„Jak tu przyjechałem, to się wzruszyłem” – przyznał próbując powstrzymać łzy napływające do oczu. Dodał, że rodzina z Ukrainy będzie mieszkać u nich w domu tak długo, jak będzie to konieczne.
Andrzej wyjaśnił, że jego przodkowie zostali zesłani do Kazachstanu. 23 lata temu przyjechał do Polski, jako repatriant, skończył studia i teraz mieszka z rodziną w Białymstoku. „Chcę po prostu pomóc” – powiedział.
Punkt recepcyjny dla obywateli Ukrainy został utworzony w XVIII-wiecznym Pałacu Suchodolskich. Przybywają tu zarówno osoby, które dopiero przekroczyły granicę, jak i osoby z Polski poszukujące tu swoich bliskich uciekających przed wojną.
W punkcie osoby przyjezdne mogą odpocząć, zjeść posiłek, skorzystać z pomocy pielęgniarki lub ratowników medycznych, złożyć wniosek o pomoc międzynarodową, wypełnić dokumenty uprawniające do pobytu lub uzyskać skierowanie do jednego z ośrodków dla osób uciekających z Ukrainy. Od piątku liczba przybywających tu obywateli Ukrainy zwiększyła się. Na parking przed punktem, co kilka minut podjeżdżają samochody osób, które przyjechały tu po swoją rodzinę i znajomych. (PAP)
pin/ ok/