– W najbliższym czasie Niemcy padną, złamane uderzeniami sowieckimi i anglosaskimi. Walka z nimi jest do ostatniej chwili naszym obowiązkiem – tak brzmiała depesza komendanta głównego Armii Krajowej gen. Tadeusz Bora-Komorowskiego do Londynu 22 lipca 1944 roku.
Natomiast generał Władysław Anders bardzo krytycznie odniósł się do Powstania Warszawskiego, choć wydaje się, że przemawiał przez niego żal i świadomość, że okupant wybił elity, najlepszych z najlepszych.
– Byłem całkowicie zaskoczony wybuchem powstania w Warszawie. Uważam to za największe nieszczęście w naszej obecnej sytuacji. Nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje. (…) Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego – mówił Władysław Anders.
Powstanie Warszawskie w liczbach rzeczywiście może przerażać – szacuje się, że walki pochłonęły około 200 tysięcy zabitych, z czego ok. 180 tys. ofiar, to cywilni mieszkańcy Warszawy, w tym ok. 33 tys. zabitych dzieci. Jednak jak podkreślają historycy ciężko oszacować faktyczną liczbę ofiar, jednak za każdą z liczb kryje się inna historia i wiara, że może się uda. Powstańcy chcieli być wolni!
„Wiadomo, że była to gra, obliczona na wykrwawienie Armii Krajowej, gra na którą Stalin liczył ”
Dariusz Kaszuba
– Powstanie Warszawskie było sprowokowane nie tylko działaniami nie tylko ogólnymi frontowymi i nie tylko sytuacją niemiecką, a konkretnie tym, że Niemcy cofali się przed nacierającą Armią Czerwoną. Było też prowokowane z drugiej strony od audycji radiostacji Błyskawica, która nadawała w języku polskim i podburzała do chwycenia za broń, a także po inne różne inne działania, które mogły sugerować, że stacjonująca nad Wisłą Armia Czerwona i jednostki Ludowego Wojska Polskiego udzielą pomocy powstaniu natychmiast, jak się tylko zacznie. Wiadomo, że była to gra, obliczona na wykrwawienie Armii Krajowej, gra na którą Stalin liczył. Wcale nie zamierzał forsować Wisły. Zaś te jednostki Wojska Polskiego, które udzieliły wsparcia zza Wisły po pierwsze było to wsparcie nieprzygotowane, a po drugie, żołnierze nie byli przeszkoleni w walkach w mieście i przez to ponosili o wiele większe straty niż powstańcy. Z kolei zablokowanie decyzji przez Stalina o lądowaniu samolotów z pomocą, zrzucanej na spadochronach zaopatrzenia dla powstańców, też było aktem, który dawał wiele do myślenia. Bo gdyby te samoloty mogły lądować bezpiecznie na lotniskach zajętych przez Armię Czerwoną, tam uzupełnić paliwo, wracać i kontynuować zrzuty, wówczas byłoby o wiele lepiej powstańcom utrzymać się i działać dalej, licząc na pomoc. Wiadomo, że liczenie na pomoc samodzielnej brygady spadochronowej generała Sosabowskiego było utopią, bo Anglicy wcale nie chcieli tej brygady zrzucić, chociaż Polacy z tej brygady o tym marzyli, że włączą się do walki w powstańczej Warszawie, ale to na dłuższą metę nie rokowało to szans. I mamy jeszcze przypadek tej pseudopomocy ze strony Wschodniej jednak, te kukuruźniki, czyli bombowce Po-2 dwupłatowe przestarzałe, zrzucały zasobniki bez spadochronów. W tych zasobnikach znajdowała się najczęściej amunicja, która bardzo rzadko pasowała do broni powstańczej, a do tego zrzucali także konserwy. Wiadomo, te konserwy się przydawały, ale amunicja była generalnie nieprzydatna – tłumaczy Dariusz Kaszuba, nauczyciel historii, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr I im. Stanisława Staszica.
Tak się składa, że i moja ciotka Janiny Zajączkowska stała się bohaterką zawieruchy wojennej. Drugą Wojnę Światową, a także swój udział w Powstaniu Warszawskim opisała w liście z 29 stycznia 1979 r.:
„Od pierwszych dni września 1939 r. znalazłam się w środowisku robotniczym walczącej Woli w ochotniczym batalionie u boku żołnierza i robotnika na przedmieściach Warszaw y. Dziewczynom wyrwanym z niedostatku domu rodzinnego nie trzeba było agitować. Wiedziałam gdzie jest moje miejsce. Po kapitulacji Warszawy nawiązałam kontakt z ludźmi o nieustalonych poglądach społeczno- -politycznych, zyskałam ich zaufanie. Przyjęli mnie od razu i z chęcią do pracy w tajnej organizacji.
„Otrzymałam polecenie przekazywania swojej wiedzy grupie dziewcząt polskiego proletariatu odnośnie niesienia pomocy sanitarnej w warunkach polowych z wrogiem”
Janina Zajączkowska
Otrzymałam polecenie przekazywania swojej wiedzy grupie dziewcząt polskiego proletariatu odnośnie niesienia pomocy sanitarnej w warunkach polowych z wrogiem. Nie była mi obojętna straszliwa gehenna narodu żydowskiego, któremu w okresie 1940- 1942 r. spieszyłam niejednokrotnie z pomocą, nawet w warunkach grożących mi kaźnią i śmiercią. W sierpniu 1942 r. zostałam zabrana z ulicy i przewieziona na Al. Szucha. Kilkakrotnie przesłuchiwana i dotkliwie pobita, odstawiona na Pawiak, trafiam na szpital. Zarzucali mi sprawy z racji mojego zawodu, że mam kontakty z ruchem oporu, dostarczam środki opatrunkowe i lekarstwa. Stwierdzam w tym czasie braki środków opatrunkowych w kilku szpitalach warszawskich. Udało mi się natychmiast powiadomić te osoby, które mogłyby mi pomóc. Brak było obciążających, niezbitych dowodów. Rozeznanie sytuacji i szybka reakcja dobrze sytuowanych, byłych moich pacjentów przyjaciół na stanowiskach z czasów mojej pracy w klinikach, pozwoliły mi wyjść z opresji. Przewieziono mnie do Szpitala – tak pisała w liście z 1979 r. Janina Zajączkowska, uczestniczka drugiej wojny światowej. 76 lat temu, 1 września wojska niemieckie zaatakowały Polskę. Atak był wynikiem odrzucenia przez Polskę żądań niemieckich, czyli włączenia do Rzeszy Wolnego Miasta Gdańska, przeprowadzenia eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze (między Brandenburgią, a Prusami Wschodnimi) oraz przystąpienia do paktu antykominternowskiego (porozumienia niemiecko-japońskiego skierowanego przeciwko Międzynarodówce Komunistycznej) Przemienienia ul. Sierakowskiego, dom akademicki na Pradze, gdzie dokonano operacji usunięcia woreczka żółciowego. Stąd mój dowódca Zygmunt Barański potajemnie wywiózł mnie ze szpitala w bezpieczne miejsce. 5 sierpnia 1944 r. Powstanie Warszawskie – cały czas pełniłam swoją służbę pielęgniarską w szpitalach pod Krzywą Latarnią na Starówce i w podziemiach OO Paulinów. W ciężkich warunkach pomagałam przetrwać ciężko rannym z bat. AL-im. Czwartaków z dowództwa ul. Freta. Z batalionem AK „Zośka” dowództwa podwale, miałam szczęście pracować z moimi bohaterami z konspiracji. 2 września 1944 r. wpadajac do podziemia kościoła OO Paulinów SS-mani i żołdactwo ręce na kark i gonitwa na Wolę. Opuszczałam sponiewieraną Starówkę. Z kościoła na Woli wywieziono nas do Pruszkowa, gdzie załadowano w wagony i przez Oświęcim Gross Rosen trafiłam do Rawensbrick.
Jestem już tylko numerem obozowym 66035, przebyty tyfus, niekończące się apele na mrozie, wreszcie bloki doświadczalne, dokonywanie całego szeregu skaleczeń nóg…
Janina Zajączkowska
Krańcowo wyczerpana musiałam opóźnić powrót do kraju, pozostać kilka tygodni na leczeniu w szpitalu radzieckim w Giutowie koło Berlina, gdzie również, jak mogłam pomagałam, jako pielęgniarka. Do wyjazdu dostałam papiery zabezpieczające mnie od kłopotów i zdjęcia z dedykacją szefostwa szpitala, lekarzy armii czerwonej , oficera politycznego Pieti Kirkowa. Pomimo braku zdrowia przez lata 1945- 1955 miałam pomoc i niosłam pomoc wszystkim potrzebującym. A teraz od dziesięciu lat corocznie odwiedzam szpitale Warszawy, Radomia, Opoczna, Ostrowca Świętokrzyskiego. Nogi kilkakrotnie zoperowane i w międzyczasie groźba amputacji. Ciągłe zakrzepy, rany martwicowe, krwotoki, zapaść serca i noce koszmarne bez snu. Lekarze nie wiedzą od czego zacząć leczenie. Skierowana na komisje do Kielc, uznana bezpośrednio inwalidką I kat. Potrzebuję stałej opieki osób drugich. Od kilku lat przypadł mi zaszczyt rola przekazywania historii zmagań z okresu okupacji. Spotkań przy różnych okazjach z młodzieżą szkół, Ligą Kobiet i starszym pokoleniem” (pisownia oryginalna)
– Powstanie Warszawskie padło kosztem ogromnych ofiar po 63 dniach, do dzisiaj nikt nie jest w stanie policzyć zupełnej liczby ofiar powstańców i ludności cywilnej. Dość powiedzieć, że podczas masowych egzekucji na Woli, kiedy rozstrzeliwano dziennie tysiące ludzi, później układano stosy i palono ciała, a popiół jest niestety nie do zmierzenia, żeby określić ile osób zginęło w rzezi Woli. Także ta rzeź Woli podczas Powstania Kościuszkowskiego powtórzyła się niestety w 1944 roku rzezią Woli ponownie i do dzisiaj nie wiadomo ile tych ofiar poniesiono w tym czasie, także to jest nieobliczalne. Z drugiej strony można mówić o tym, że powstańcy walczyli na miarę swoich możliwości, ale tak naprawdę zryw powstańczy nigdy nie był przygotowany do tego, aby stawić czoła frontowym jednostką Wehrmachtu i SS.
Dość powiedzieć, że podczas masowych egzekucji na Woli, kiedy rozstrzeliwano dziennie tysiące ludzi, później układano stosy i palono ciała, a popiół jest niestety nie do zmierzenia, żeby określić ile osób zginęło w rzezi Woli.
Dariusz Kaszuba
Powstańcy nigdy nie mieli czołgów, mieli za to nieliczne granatniki zrzutowe przeciwpancerne PIAT, doskonałe, ale na bliską odległość. Mieli bardzo mało rusznic przeciwpancernych z września 1939 roku, które były już w tym czasie niewystarczające do rażenia czołgów, nie mieli broni przeciwlotniczej – wylicza Dariusz Kaszuba.
Każdy pocisk – jeden Niemiec!
Synonimem oporu i jednocześnie beznadziejności walki stał się plakat z czaszką Niemca w hełmie niemieckim i z napisem: każdy pocisk, jeden Niemiec.
– Tak należało wówczas liczyć amunicję i wcale nie pomogła produkcja gnatów powstańczych, które niestety często zawodziły, wcale nie pomogła rewelacyjna jak na tamte czasy produkcja własnych pistoletów maszynowych typu Błyskawica, bo te zapasy broni były za małe, aby wyposażyć wszystkich. Dość powiedzieć, że powstaniec był uzbrojony jeżeli miał np. pistolet nędznego kalibru z kilkoma nabojami, albo jeden granat. To wówczas oznaczało, że już jest uzbrojony, co było przecież farsą. Prawda jest taka, że brakowało sprzętu. Oczywiście nie można negować faktu, że powstanie było szerzej przygotowane. Cała akcja pomocy powstaniu polegała na tym, że mobilizacja była ogłoszona w poszczególnych okręgach Armii Krajowej i także na pomoc powstaniu szedł II Iłżecki Pułk Legionów Armii Krajowej, który miał się koncentrować na Piotrowym Polu pod dowództwem Wincentego Tomasika „Potoka”. Został on tam rozbity w październiku 1944 roku podczas dużej obławy, podczas której zginęli właśnie ostrowczanie, którzy mieli iść na pomoc powstaniu. Wiele jednostek ruszało na pomoc Warszawie. Wiele jednostek ruszało na pomoc Warszawie, ale nie mogło do niej dotrzeć, bo była ona chroniona pierścieniem wojsk niemieckich wspartych czołgami i artylerią, że powstańcy z bronią w ręku nie mieli szansy przebicia się – tłumaczy Dariusz Kaszuba.
Z jednej strony bohaterstwo z drugiej strony kiepską ilość środków do tej walki, która była zaplanowana.
– Mam nadzieję, że nasze dzieci, że nasze wnuki nie będą już musiały o nic walczyć” – mówi w spocie wyprodukowanym dla Muzeum Powstania Warszawskiego z okazji zbliżającej się 75. rocznicy powstania – Halina Jędrzejewska ps. Sławka, sanitariuszka Powstania Warszawskiego. Czy można życzyć sobie czegoś lepszego?
Polak
1 sierpnia, 2019 at 06:31
BÓG HONOR OJCZYZNA.
Święte słowa dla każdego żołnierza AK i patrioty.
Dziś oddajemy HOŁD BOHATEROM.
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI !
Felice123
1 sierpnia, 2019 at 10:39
Od rana słucham POLSKIEGO radia….tych opowieści bezpośrednich świadków ówczesnych zdarzeń, także ostatnich żyjących jeszcze uczestników tamtych walk- wówczas częstokroć piętnastoletnich ( ciut starszych) dzieci, wspomnień ich bliskich utkanych z opowieści rodzinnych. Serce rośnie…wtedy, z bronią w ręku, ginął kwiat polskiej inteligencji…ginął także (a na pewno w takiej skali) na skutek cynicznych/wyrachowanych intryg naszych „sojuszników” w tej wojnie obliczonych na łatwiejsze ubezwłasnowolnienie tych, którzy tym kwiatem niekoniecznie będąc, przeżyją… ten kwiat ginął, przy milczącej zgodzie – na taką ” grę” – zachodu.
A komu i za co daje się ubezwłasnowalniać/zniewalać obecna inteligencja będąca upodloną do granic ludzkiej wytrzymałości. Jakie „wartości” przedkłada ponad to, by nie być niewolnikiem/ wyrobnikiem w folwarku pana ?
Wiem jedno…za niewolą zawsze, jakby to nie wyglądało z pozoru, kryje się albo władza, albo pieniądz, albo idolatria własnego ja.
Dobrze, że wówczas, w imię innych niż ww. antywartości, ówczesna inteligencja chwyciła za broń. I dobrze też, że nie wszystkich wówczas prawych i sprawiedliwych Polaków sowietom udało się – na skutek tego „wyczekiwania” po drugiej stronie Wisły, wyniszczyć rękami Niemców. Wystsrczyło ich oraz ich potokmów, by komunie powiedzieć dość. Czy wystarczy ich jeszcze i teraz, by zakończyć wreszcie to dzieła lewackiego niszczenia wartości, za które ginęli najbardziej wartościowi ludzie polskiego narodu ?
BÓG, HONOR, OJCZYZNA ….na wieki. AMEN.
Podpisano: POLKA