Znajdź nas na

KULTURA

Katarzyna Bonda dla PAP Life: Miłość pomaga mi w pisaniu!

Nazywana jest „królową polskiego kryminału”. I trzeba przyznać, że Katarzyna Bonda zasłużyła na ten przydomek. Ma na koncie ponad 20 książek, które sprzedały się w łącznej liczbie 2,5 miliona egzemplarzy. Jej powieści wydano w 16 krajach, kilka z nich doczekało się ekranizacji. Najnowszą jest serial „Morderczynie”, który pod koniec października trafił na platformę Netflix. W życiu samej pisarki nowością jest miłość. Katarzyna Bonda zdradza nam, jak zaczął się jej związek z tajemniczym Łukaszem i jak nowy ukochany zmienił jej życie. Mówi też, dlaczego nie chce grać w filmach, które powstają na podstawie jej powieści i nad jaką książką obecnie pracuje.

Warszawa, 16.11.2023. Pisarka Katarzyna Bonda podczas uroczystej premiery filmu „Horror Story" w reżyserii Adriana Apanela w warszawskim kinie Atlantic, 16 bm. (sko) PAP/Rafał Guz

PAP Life: Trudno się do ciebie dodzwonić, na wiadomości odpowiadasz po kilku dniach. To pewnie oznacza, że piszesz nową książkę i nie chcesz, by ktokolwiek ci przeszkadzał.

Katarzyna Bonda: Piszę kilka książek w roku, a jest to możliwe tylko przy zachowaniu pewnego rodzaju dyscypliny. Aby być skutecznym w swoim fachu, trzeba dokonywać wyborów i ustawić priorytety. W mojej robocie wszystko zależy ode mnie, bo książka zawsze pochodzi ze źródła, jakim jest moja wyobraźnia, więc jakiekolwiek „przeszkadzajki” mogą mnie wybić z raz obranej ścieżki. Dlatego już od dawna nie odbieram telefonów i nie kontaktuję się ze światem, kiedy piszę. A ponieważ piszę niemal codziennie, efekty są takie jak mówisz. Jest wyjątek od tej reguły „kryjówki przed światem”, a jest nim moja córka. Dla niej jestem zawsze w zasięgu. Ale kiedy skończę pisać jakąś scenę, rozdział czy całą książkę, to wracam „do żywych”. Wtedy odpisuję na maile, wiadomości. Na szczęście mam agentkę, która pomaga mi ogarnąć połączenie z rzeczywistością i dzięki temu jeszcze się nie zapadłam w fikcji. Ona jest, poza moją córką, jedyną osoba, która jest w stanie dodzwonić się do mnie i wykopać mnie spod ziemi.

PAP Life: Na Netflixie właśnie można oglądać serial „Morderczynie”, którego scenariusz powstał na podstawie twojej książki. To kolejna już ekranizacja twojej twórczości. Jakie to uczucie oglądać na ekranie postaci, które stworzyłaś?

K. B.: Bardzo dziwne uczucie, ponieważ jest to przetworzone przez innych twórców, więc dla mnie jakby całkiem nowe. Nie ma nic piękniejszego niż zobaczyć na ekranie to, co urodziło się w twojej wyobraźni i zapomnieć, że to ty zasiałaś to ziarno. Adaptacja Kristoffera Rusa jest mistrzowska, ten serial podobał mi się tak bardzo, że połknęłam go „na raz”. Uważam, że jest bardzo dobry nie tylko dlatego, że początkiem była moja książka „Polskie morderczynie”, ale dlatego, że jego twórcy bardzo mocno pochylili się nad historiami moich bohaterek. Potwierdzają to też widzowie i moi czytelnicy. Dziś dobre seriale są odpowiednikiem niegdysiejszych powieści. Dbałość o detale, głęboka psychologia i symbolizm są używane niczym narzędzia. Nie ma mowy o płyciznach ani o naskórkowym traktowaniu tematu, ponieważ w grę wchodzą takie pieniądze, jest w to włożone tyle ludzkiej energii, że to nie ma prawa być miałkie. Jestem dumna, że moje książki są kanwą dla filmu, serialu, sztuk teatralnych. To wielkie wyróżnienie dla pisarza i cudowna nagroda. Jestem szczerze wdzięczna wszystkim producentom, aktorom, kompozytorom, reżyserom i wszelkiej maści twórcom, którzy uczestniczą w takim procesie, bo przecież o wiele łatwiej jest wymyślić historię na nowo niż budować ją na podstawie czyjegoś dzieła. Dlatego tym bardziej mnie to porusza i z pokorą czekam na następne propozycje filmowe.

PAP Life: Miałaś jakiś wpływ na proces powstawania tego serial?

K. B.: Nie brałam udziału w pisaniu scenariusza, nie ingerowałam na etapie kręcenia zdjęć. Mam zasadę – nie wtrącać się. Ja już napisałam książkę, a teraz potrzebna jest nowa krew, by ten materiał przetworzyć na język filmu tak, by powstało dzieło świeże, nowe, odkrywcze. I tak się stało. Uważam, że pisarz powinien pisać, a filmy powinni robić filmowcy, ponieważ to oni się na tym znają najlepiej. W moim przypadku się sprawdza, więc nie zmienię podejścia. Dbam jedynie o to, żeby w napisach nie przekręcili mojego nazwiska i tytułu książki, która była pierwowzorem filmu czy serialu.

PAP Life: A nie masz ochoty zagrać jakiejś niewielkiej roli w serialu czy filmie nakręconym na podstawie twojej książki?

K. B.: Tylko raz zdecydowałam się stać w tłumie gapiów, by zaznaczyć swoją obecność niczym Alfred Hitchcock. To było w adaptacji „Lampionów”, drugiego tomu serii o Saszy Załuskiej. Umordowałam się wtedy, a na ekranie widać mnie było sekundę, może dwie. Zobaczyłam od kuchni jak trudna jest praca filmowców i chyba więcej się nie zdecyduję. Nie potrzebuję tego dla pompowania swojego ego, ale moi czytelnicy mieli z tego ubaw, więc gdyby w przyszłości pojawił się taki pomysł i miał formę takiego puszczenia oka do widzów, żartu to nie widzę przeszkód. Ale zdecydowanie wolę siedzieć w domu, w piżamie, przed komputerem i oddawać się wymyślaniu nowych książek. To jest moja misja i służba.

PAP Life: Czy oglądanie serialu „Morderczynie” uruchomiło w tobie jakieś nostalgiczne wspomnienia związane z powstawaniem książki?

K. B.: „Polskie morderczynie” to była moja pierwsza książka. Została wydana w „starożytności”, czyli w 2008 roku. Pierwsza powieść z Hubertem Meyerem, czyli „Sprawa Niny Frank”, wciąż wtedy czekała na swojego wydawcę, bo nikt początkowo nie chciał mnie publikować. Nie było jeszcze mody na kryminały, zwłaszcza takie jak moje. Dziś one uchodzą za klasykę gatunku, ale wtedy było to całkowite novum. Nie czekałam z założonymi rękami, aż ktoś zaryzykuje i mnie wyda, więc robiłam następną książkę. Używam słowa „robiłam” z rozmysłem, ponieważ kocham w tej robocie przede wszystkim rzemiosło. Ono pozwala mi czasami doświadczyć olśnień, inspiracji i tych wszystkich magicznych doznań, które gwarantuje pisanie. A wracając do książki „Polskie morderczynie”. Pracując nad nią, przez ponad 3 lata jeździłam do więzień i rozmawiałam z kobietami skazanymi z paragrafu 148, czyli za zbrodnię. Miałam 21 bohaterek, w książce zostało 14, ponieważ część wykorzystałam w późniejszych fabułach, jak choćby „Florystce” czy „Ze złości”. Wszystkie te kobiety otwierałam stopniowo. Pracowałam jak kiedyś dokumentaliści, których szanowałam, czyli powoli, spokojnie, w naturalnym trybie, nie jedna rozmowa z każdą bohaterką, lecz kilkanaście w ciągu trzech lat, co łącznie dało blisko setki spotkań. Myślę, że właśnie dlatego ta książka jest tak mocna, dojmująca i poruszająca oraz cały czas jest bestsellerem. Wierzę, że każdemu z bohaterów, chociażby był zbrodniarzem, należy się szacunek. Żeby dokopać się do wnętrza, trzeba go obrać ze wszystkich masek, niczym cebulę. W przypadku morderczyń to nie było poszukiwanie genu zła, potwora, lady Makbet, lecz początku tej spirali. Tym początkiem zawsze była ich krzywda, bo one wszystkie kiedyś były ofiarami. Opowiadam więc o różnych aspektach życia, niezwykle intymnie, a potem konfrontuje to z aktami, co daje wstrząsające doznania czytelnicze. Wiedziałam, że tak będzie, bo to także był mój proces odbioru tych postaci. Najpierw poznawałam je tak, jak się poznaje znajomego, przyjaciela, a potem demaskowałam kłamstwa, nieścisłości i przemilczane elementy historii. Każda z kobiet wyraziła również zgodę na zdjęcie, które wykonał wybitny fotograf Edward Kawecki. Można więc spojrzeć im w oczy. Ten zabieg jest po to, żeby czytelnik pamiętał, że to wszystko wydarzyło się naprawdę i one mogłyby być naszymi sąsiadkami, matkami, koleżankami z pracy albo córkami. I nic, dosłownie nic, nie różni ich od reszty populacji. To, że zło jest tak blisko, u naszego progu, sprawia, że włos się jeży na głowie. W książce są też wywiady z ekspertami – seksuologiem, profilerem, ekspertką w dziedzinie resocjalizacji i szefową zakładu karnego. Oni wyjaśniają niektóre zachowania tych kobiet, które czytelnikowi mogą nie mieścić się w głowie. Nie ma tam ani słowa ode mnie. Jestem tylko przekaźnikiem, urządzeniem, anteną, dzięki którym czytelnik podczas lektury bezpiecznie obcuje z drapieżnikami.

PAP Life: Jesteś pisarką od szesnastu lat, w tym czasie stworzyłaś ponad czterdzieści książek. Czy teraz pisze ci łatwiej?

K. B.: Wydaję od 16 lat, ale książki piszę od 19. Te lata „tajne” także zaliczam do mojego dossier, bo chociaż świat tego nie widział, ja już się kształtowałam. Pisarz nie rodzi się po pierwszej książce, ale buduje siebie w trakcie kolejnych zapisów i to, czy te książki zostały wydane czy też leżą w szufladzie nie ma w ogóle znaczenia. Nie zmienia to faktu, że każda książka to nowe wyzwanie i zdaje mi się, że z każdą jest trudniej. Może dlatego, że podnoszę sobie poprzeczkę i staram się, by każda była inna – inny styl, fraza, język, temat, miejsce akcji, intryga kryminalna, narzędzia kryminalistyczne itd. To sprawia, że za każdym razem, gdy zaczynam pisanie, lękam się, czy to dźwignę, a jednocześnie ekscytuję, bo pragnę bardzo stworzyć coś całkiem nowego. To, ile książek się napisało, też jest nieważne, bo za każdym razem liczy się tylko ta jedna scena, którą dziś, w tej chwili, mam na warsztacie. Zawsze tak patrzyłam na moją robotę. Nagrody, sukces ani wszystkie komplementy tego nie zmienią. Gdy siadam do zapisu, jestem w tym kompletnie sama. Kocham to. Z każdą napisaną książką czuję się coraz mocniejsza, a jednocześnie, gdy zaczynam – bardziej bezbronna.

PAP Life: A czy po tylu latach pracy masz chociaż poczucie, że jesteś dobrą pisarką?

K. B.: Nie mnie to oceniać. O tym decydują czytelnicy. To dla nich jestem, bez nich mnie nie ma. A w Polsce i na świecie mam ich miliony, jeśli liczyć, że każda sprzedana książka gwarantuje czytelnika. Każdy z tych ludzi ma prawo do własnej opinii. Ja nie patrzę na swoje pisarstwo całościowo, bo to byłoby etykietowanie, schlebianie swojemu ego, a każda książka jest inna, ponieważ ja się zmieniam i mój warsztat ewoluuje. Staram się tylko, by ta książka, która akurat piszę, była nasycona wszystkim co w danej chwili mogę dać ludziom. Z pewnością jestem skuteczna. Jestem doskonałą obserwatorką i fascynują mnie ludzkie losy. Tak było zawsze, nawet kiedy byłam mała i w młodości uważałam to za swoją klątwę. Zupełnie nie spodziewałam się, że można to przekuć w zawód. Zmieniłam w ciągu tych 19 lat sposób pisania, postrzeganie gatunku, sposób opowiadania, słowem nieustannie eksperymentuję. I udaje mi się wciąż być na rynku, a to jest wielka rzecz, bo rynek cały czas się zmienia i wielu tych, z którymi zaczynałam, wypadli albo publikują z rzadka. A jednak cały czas są ludzie, którzy chcą kupić moją książkę i spędzić z moimi opowieściami kawałek swojego życia – noc, dwie noce, kilka dni, urlop, wizytę u dentysty, podróż pociągiem… Czy to nie jest wspaniałe? To mi wystarcza za wszystkie komplementy i jednocześnie daje moce do dalszego działania, bo zamierzam pisać, ile Bóg da zdrowia i apetytu twórczego.

PAP Life: A przejmujesz się recenzjami, dopuszczasz krytykę?

K. B.: To najwspanialszy prezent, jaki może dać ci czytelnik. Biorę do serca każdą uwagę, każdą krytykę, każdą opinię. Staram się na tej podstawie wprowadzać zmiany w moim sposobie pisania i się rozwijać. Cieszę się, gdy komuś się podoba, coś przeżył i chce jeszcze, ale też przejmuję się, kiedy coś spartoliłam. Ale przeżywam to inaczej niż wtedy, gdy zaczynałam. Można powiedzieć, że przyjmuję wszystko na klatę, każde słowo i recenzję, ale potem przegrupowuję siły, by iść dalej.

PAP Life: Powiedziałaś kiedyś, że dla ciebie przy pisaniu zawsze kluczowy był reaserch. Jak znajdujesz na to czas? Przecież wydajesz kilka książek rocznie, a każda ma kilkaset stron.

K. B.: Teraz moje książki są trzy razy krótsze niż kiedyś, ale w dalszym ciągu robię bardzo dokładny reaserch – topograficzny, merytoryczny i ekspercki. A gdy już książkę skończę, to zanim wyślę ją do wydawcy, to jeszcze przepuszczam to przez wielu „czytaczy wstępnych”. Nie potrafię napisać tylko z głowy i googla. Może to wynika z tego, że przez lata pracowałam jako reporterka, a może taką mam osobowość, że wierzę w twarde dane i w to, że historie należy budować na fundamencie faktów. U mnie się to sprawdza, ale wcale nie oceniam innych pisarzy, wręcz szanuję to i podziwiam, że potrafią „pojechać z głowy” bez „wspomagaczy” zaczerpniętych z rzeczywistości.

PAP Life: Pisanie to zajęcie bardzo absorbujące, wręcz zaborcze. Dlatego wielu pisarzy to samotnicy. Ty też długo byłaś sama. To był twój świadomy wybór?

K. B.: Musiałam wpierw sama się zbudować – jako człowiek, kobieta, matka. I po prostu nie było w tym czasu na związek. Gdy patrzę wstecz, to widzę, że za każdym razem, kiedy byłam w jakiejś relacji, wybierałam moje dziecko i pisanie. Córka i książki zajmowały mi tyle czasu, że nie było miejsca na miłość, wspólne życie typowego ciepełka domowego i gotowania zupek. Może to dziwne, może patologiczne, a może naturalne, bo gdybym tej ścieżki nie przeszła, nie zbudowałabym takiej struktury, która pozwala mi teraz na wdrożenie tej trzeciej bardzo ważnej dziedziny jaką jest związek. Prawda może być również prozaiczna: moja córka dorosła i jest na tyle duża, że tak bardzo mnie nie potrzebuje, a książki praktycznie piszą się same, bo staram się od razu pisać „na czysto”. W tym momencie w tej mojej dobie zrobiła się przestrzeń i wtedy otworzyłam serce. Uważam, że to jest logiczne. A samotnikiem bynajmniej nie jestem. Jestem totalnie towarzyska i mam stado przyjaciół, własne plemię, z czego jestem dumna, bo to nie takie łatwe, kiedy się znika na całe miesiące, by pisać.

PAP Life: Mężczyźni interesowali się tobą czy raczej trzymali się z daleka od kobiety, która pisze o morderstwach, bo to nie jest sexy?

K. B.: Połączenie kobieta plus kryminał jest absolutnie sexy – polecam wszystkim. A najfajniejsze jest w tym to, że możesz być i miękka, i twarda, ale kiedy, jak i gdzie, to sama o tym decydujesz. To występuje w wielu zawodach, ale w pisarstwie jest jeszcze jeden aspekt – musisz na jakiś czas się oddalić. Nie napiszesz książki, jak jesteś roztrzepana, biegasz po przyjęciach albo grasz perfekcyjną panią domu. Pisanie to służba. Ono stoi ponad wszystkim. Musisz być generałem i poetą w jednym. To daje moc wojownika, ale i stoi w sprzeczności ze stereotypem łagodności, uległości i frywolności. Ale tylko czasem, bo nauczyłam się już przełączać w tryb „kobieta”.

PAP Life: Od jakiegoś czasu jesteś zakochana. Łukasz jest z innego świata niż ty, bo zajmuje się finansami. Co was do siebie przyciągnęło?

K. B.: Pewnego dnia postanowiłam, że jestem gotowa otworzyć serce na miłość. Po prostu podjęłam decyzję, że chcę być w związku i to zrealizowałam. Nie czułam się źle w mojej jaskini, jak nazywam mój gabinet, bo tam spędzam większość mojego życia. Nie byłam w mojej samotności nieszczęśliwa. Wręcz przeciwnie – kocham ciszę i układanie myśli, a potem pisanie. Ubóstwiam wręcz być sama ze sobą i podążać za fabułą, a to, że nikt mi w tym nie przeszkadza to luksus, którego wielu pisarzy nie ma. Gdy pojawił się Łukasz, moje życie niewiele się zmieniło, bo on szanuje to, że mam taki a nie inny zawód. Spotkaliśmy się trzy lata temu i nie od razu zaiskrzyło. To nie było uderzenie pioruna ani ognista chemia. Obwąchiwaliśmy się pół roku, zanim zaczęłam się zakochiwać. Wiek ma znaczenie, bo wiemy już, że to, co najważniejsze to wspólne cele i podążanie jedną ścieżką. Żadne z nas nie zrezygnowało ze swojego życia, sposobu działania, przyzwyczajeń stworzyliśmy nową jakość – my. I w tej materii żyjemy w symbiozie, co w istocie jest miłością.

PAP Life: Czy Łukasz czytał twoje książki?

K. B.: Nie, ponieważ nie miał pojęcia o moim istnieniu! Łukasz czyta tylko książki historyczne, ekonomiczne i literaturę faktu, bo jak każdy facet lubi solidne dane. Jednak, kiedy się poznaliśmy i ujawniłam, czym się zajmuję, kupił i przeczytał wszystko co napisałam. Pamiętam, że przysyłał mi fragmenty, które go poruszyły, rozśmieszyły lub zachwyciły. To było arcymiłe, gdyż z natury jest surowy. Nie sili się na tanie komplementy. To była też bardzo intymna sprawa, bo prywatnie jestem trochę kimś innym niż jako osoba publiczna i to zderzenie mogło być totalną katastrofą. Niestety, poza książkami Łukasz przeczytał też wszystkie wywiady, ploteczki, a także obejrzał moje wywiady dostępne online. Ogólnie miał nade mną przewagę, bo moje życie jest na talerzu w sieci i każdy ma do tego dostęp. Jednym z piękniejszych komplementów, który mi podarował, było to, że jestem bardzo podobna do tej osoby, która istnieje w mediach jako „marka Katarzyna Bonda”, a ponieważ tylko on wie, jaka jestem naprawdę, tak intymnie, od serca, to jest w stanie stwierdzić, że nie ma w tym kłamstwa i dużej dysproporcji. To było wzruszające.

PAP Life: Dzielisz się z Łukaszem swoimi pomysłami na książki, dajesz mu do czytania fragmenty?

K. B.: Obecnie Łukasz jest jednym z pierwszych czytelników i pomaga mi w redakcji, daje swoje uwagi i jest niezastąpiony w procesie twórczym. Jeździ ze mną na dokumentację, na spotkania autorskie, pomaga w wyszukiwaniu danych i ogólnie jest nieoceniony, ponieważ jak każdy solidny facet jest superskuteczny. Nie wiem, jak mogłam pracować wcześniej bez takiego wsparcia. Człowiek przyzwyczaja się szybko do dobrego!

PAP Life: Czyli okazało się, że miłość nie przeszkadza w pisaniu.

K. B.: Przeciwnie – wielce pomaga. Jestem teraz efektywniejsza, piszę znacznie więcej i lepiej się przy tym bawię, bo potrafię dzielić swój czas na moduły – jakbym planowała natarcie. Prawda jest jednak taka, że Łukasz daje mi strukturę. Dzięki temu mój naturalny chaos jest inspirujący, a nie rozpraszający. Łukasz zdjął ze mnie ciężar różnych spraw, których nigdy nie lubiłam – logistyka dokumentacji, szczegóły techniczne z tym związane i wszystkie te nudy. Teraz mogę zanurzyć się komfortowo w historii i „jechać z koksem”.

PAP Life: Miłość wyraźnie ci służy.

K. B.: Cały czas się śmieję i dobrze się bawię. Jestem lżejsza emocjonalnie, bardziej kreatywna i niczego nie biorę do siebie. A sukcesy i małe albo większe zwycięstwa i tak przychodzą, chociaż teraz już mi tak bardzo na tym splendorze nie zależy. To jest nadzwyczaj interesujące, bo kiedyś ciągle chciałam wygrywać. Każdego dnia budzę się szczęśliwa, że mam takie niesamowite życie i jestem po prostu ciekawa, co dzisiaj się wydarzy?. Z pewnością w dużej mierze to zasługa Łukasza i jego miłości, bo pewnie gdyby on nie był taki jaki jest, czyli męski, solidny i niezawodny, dalej siedziałabym nocami w kapciach i w starym polarze sama w moim gabinecie… I nie wiedziałabym, że jeśli się z kimś zwiążę, to moje książki na tym nic nie stracą, a wręcz przeciwnie!

PAP Life: Niedawno opublikowałaś na swoim Instagramie twoje zdjęcie z Łukaszem z tajemniczym podpisem „książka sama domaga się zapisu…” Nad czym teraz pracujesz?

K. B.: Szykuję coś specjalnego. To historia z gatunku true crime. Duże wyzwanie, ciężka praca na aktach i bardzo mroczna historia, która wydarzyła się naprawdę, co jest przerażające nawet dla mnie. Będzie z tego powieść, która z pewnością wstrząśnie do cna. Już ja o to zadbam. (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

ikl/ gra/

Katarzyna Bonda – pisarka, autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Debiutowała w 2007 roku powieścią „Sprawa Niny Frank”, od tamtej pory wydała kilkadziesiąt książek. Do polskiej powieści kryminalnej wprowadziła nowy typ detektywa, którym jest psycholog policyjny. Kilka jej książek zostało zekranizowanych. Obecnie na platformie Netflix można oglądać serial „Morderczynie”, który powstał na postawie jej dokumentu „Polskie morderczynie”, niedawno do księgarń trafiła też jej najnowsza powieść „Na uwięzi”. Mieszka w Warszawie, ma córkę Ninę.

Dołącz do dyskusji

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama

Connect

Previous Next
Close
Test Caption
Test Description goes like this